Brąz jak brąz, ale słońce lubią na pewno! Za to czerwone plamy i podrażniona słońcem skóra – nie, to już nie wlicza się w pakiet pożądanych atrakcji... Zwłaszcza, kiedy chodzi o delikatną skórę dziecka.


*
Wiosna kwitnie w pełni, powietrze wypełnia zapach bzów i konwalii, jest słonecznie, ciepło i pięknie. Ach, maj! W takie dni najprzyjemniej jest „pod chmurką”, a domowe pielesze nieco tracą na atrakcyjności ;) Jednak długie godziny na powietrzu wymagają zabezpieczenia maluszka przed szkodliwym wpływem promieni UV. Banalne, prawda? Nic prostszego przecież, niż pójść do pierwszej lepszej drogerii, apteki, czy nawet marketu i kupić balsam z filtrem…

Jednak jeśli, jak ja, niezbyt entuzjastycznie podchodzicie do pomysłu posmarowania dziecka czymś, czego skład przypomina dawno odbywane laboratoria z chemii, a co gorsza – ze względu na ich odbywanie – jest wystarczająco zrozumiały, by budzić awersję… wtedy sytuacja wcale nie jest już taka kolorowa.

Zosia jest już lekko opalona, bowiem słońce łapała chętnie na zimowych spacerach. Ale kiedy wiosna była już w przedbiegach – i uwidoczniły się smagłe rysy mego dziecięcia – zajęłam się tematem i zabrałam się za przegląd zgromadzonych w ciąży/po porodzie próbek balsamów z SPF (których w zeszłym roku nie używałam, bo Zosieńkę jakoś bezpośrednie słońce ominęło ;)). Konkluzja wprawiła mnie w osłupienie… Rok temu widać naiwnie wierzyłam jeszcze, że jak na opakowaniu jest napisane, że to „bezpieczny”, „przebadany” i „hipoalergiczny” produkt dla delikatnej skóry niemowląt, to rzeczywiście taki będzie. Nic bardziej mylnego! W co drugim – alkohol na drugim miejscu w składzie! W niemal wszystkich parabeny i filtr mineralny nanocząsteczkowy* - nie twierdzę, że to koniec świata, ale jednak wolę nie ryzykować. W dodatku często dodawane filtry chemiczne i oleje mineralne....

No to zaczęłam poszukiwania…

Pierwszym krokiem był zakup oleju z pestek malin. To był absolutny strzał w 10!


Wiele olejów roślinnych zawiera naturalny filtr SPF. Przeważnie jednak jest on dość słaby, w dodatku zwykle chroni tylko przez promieniami UVB. Jednak jest w tym olejowym gronie perełka – olej z pestek malin właśnie :) Filtr ochronny tego oleju ma wartość szacowaną w przedziale 28-50 (zależnie od jakości oleju i pochodzenia roślin) – jest to wartość zbliżona do tej którą daje tlenek tytanu, stosowany zamiennie z tlenkiem cynku jako filtr mineralny w komercyjnych kosmetykach – i chroni skórę zarówno przed promieniowaniem UVB jak i UVA. W pakiecie z całym zestawem dobroczynnych właściwości i sporą dozą antyoksydantów jest to po prostu autentyczny rozpieszczacz dla skóry <3 

niepozorny, o niezbyt przyjemnym zapachy i bursztynowym kolorze
- za to fantastycznie się wchłania, nie zostawia filmu, bardzo delikatnie ociepla odcień skóry

Jak się sprawdza? Zaskakująco dobrze! Miałam świadomość, że realna ochrona może się różnić, w zależności od tego jak się olejek wchłonie i jak zachowa się na skórze. Jednak dotychczasowe testowanie pokazuje naprawdę porządną skuteczność! Mam bardzo jasną karnację, niewiele potrzeba bym nabawiła się poparzeń słonecznych. A odkąd codziennie nakładam olejek pod makijaż i smaruję odsłoniętą skórę przed wyjściem – zaczerwienień brak. Wczoraj za to nie posmarowałam karku – i mam piękną pręgę :P Więc ewidentnie olejek działa. Zosieńka reaguje na niego bardzo dobrze, wysmarowana jest przed każdym wyjściem i póki co jestem spokojna :)

Ale właśnie, póki co. Bo jednak na letnie baraszkowanie na trawie, czy nad wodą, chciałabym móc posmarować dziecko czymś „pewnym” i stabilnym. Tak, nawet moje naturalne zapędy są czasem ograniczone ;) Z resztą, filtry mineralne wcale nie budzą mojej awersji – tylko nanocząsteczkowa forma ich podaży. A jak na razie, całkiem sensowne pod względem składu wydają się balsam Mustela 50+ i Avene. Choć ceny są raczej dotkliwie wysokie. Stokroć bardziej wolałabym Badger Balm, tylko zamawianie ze Stanów nieco utrudnia…
Może najlepszym sposobem będzie zrobienie własnego kremu? Niestety, mikronizowany tlenek cynku, który można zakupić, najczęściej ma cząsteczki w rozmiarze 10-60 nm, trzeba się naszukać. Nie wiem, czy lepiej zrobię kupując mikronizowany (np.110nm) tlenek cynku, i łącząc go z olejem z pestek malin i z awokado, których właściwości przeciwutleniające dodatkowo zabezpieczą przed ew. wolnymi rodnikami, czy też po prostu kupując jeden z tych relatywnie bezpieczniejszych, gotowych balsamów…

Jakie są Wasze sposoby na bezpieczną relację ze słońcem? Czym smarujecie swoje maluszki? :)
wiosenna Zosieńka:
20/52
bo huśtawka to jest TO!

"Pomelo jest szczęśliwy pod swoim dmuchawcem..." ;D
bziuuuuum! ;)


* - Dwutlenek tytanu cechuje wysoka reaktywność, ma właściwości fotokatalityczne i pod wpływem światła tworzy wolne rodniki. Wg. dotychczasowych badań, stosowanie kremów z dwutlenkiem tytanu na zdrową skórę nie jest niebezpieczne, nie wykazano by cząsteczki przedostawały się do krwioobiegu. Natomiast wdychanie (puder,  spray) lub kontakt z uszkodzoną/ chorobowo zmienioną skórą niesie wyraźne zagrożenie. Tlenek cynku ma podobne działanie, jest jednak mniej aktywny. Mimo wszystko, nieznana jest dokładna wielkość graniczna cząstek, gwarantująca że nie przedostaną się one w głąb skóry. Toteż im większy rozmiar cząsteczek, tym mniejsze ryzyko. A bezwzględnie należy unikać zawartości tych składników w produktach do aplikacji w formie sprayu.

13 komentarzy:

  1. My używamy Ziajki. Dopiero od teraz, a tamtym roku nie smarowałam niczym, ale powiem szczerze - nie sprawdzałam składu. Jak nam się skończy przed końcem sezonu, to ogarniemy Twoją propozycję :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie patrzyłam na Ziajkę, może nie taka straszna jest :) acz ja ich nie lubię, niestety. Tak jak dla siebie Ziaję chętnie stosowałam, tak składy dzieciowych kosmetyków mnie odstraszyły, do tej pory pamiętam paskudnie mocny zapach emulsji do kąpieli...

      Usuń
  2. Znów mi z nieba spadasz :) Temat mam kompletnie nierozeznany, ale zaraz nadrobię, bo pogoda piękna, a dzięki temu postowi wiem, od czego zacząć przynajmniej.
    Zosia na huśtawce <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano warto chronić, bo słońce teraz mało bezpieczne jest...

      A Zocha na huśtawce - kochana i pocieszna, ale jaka stanowcza za to! :P

      Usuń
  3. Kochana przyznam, że ma uboga wiedza nigdy nie słyszała nawet o tak dobrych właściwościach tego olejku. Czas chyba pędzić do sklepu zielarskiego żeby sobie taki olejek zakupić. Na pewno wypróbuję patent. Ale masz rację... na wylegiwanie się z małą na plaży byłby prawdopodobnie za słaby. Dobrze byłoby skorzystać z jeszcze jakiegoś specyfiku... Czekamy na Twoje sprawdzone już typy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak wypróbuję to dam znać! :) wiem, że wygrała wersja samoróbkowa, więc też jestem ciekawa jak wyjdzie :)

      Usuń
  4. O ja niedoinformowana... Szczerze, to jeszcze nawet nie zaczęłam myśleć o tym temacie! Dlatego chętnie obadam Twoją propozycję <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. takie małe Bąki błyskawicznie zmieniają się w małe Mulatki, więc jednak warto ;))

      Usuń
  5. Będę musiała nad tym pomyśleć, bo w tamtym roku i Filip jakoś słoneczko omijał, ale w tym roku, biorąc pod uwagę mobilność dziecka, może się to nie udać;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Poleciłam już Twój wpis koleżance, bo ma małe dziecko i wybiera się z nim nad morze. Chyba rzeczywiście niewiele osób zastanawia się nad składem filtrów. Sama wypróbuję ten olejek z pestek malin, bo mam uczulenie na słońce. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miło mi bardzo :)
      jeśli masz uczulenie, to jednak polecałabym wzbogacić tlenkiem cynku mikronizowanym - jednak gwarantowane odbijanie promieni się wtedy przyda...
      Zosieńce też zrobię na dniach balsamik już z tlenkiem cynku, bo jednak dużo na słońcu przebywa (no z huśtawki nijak nie da się dziecia ściągnąć! ;)). Dam znać jak wyjdzie :)

      Usuń
  7. Ano warto chronić, bo słońce teraz mało bezpieczne jest...

    A Zocha na huśtawce - kochana i pocieszna, ale jaka stanowcza za to! :P

    OdpowiedzUsuń

PS. Jeśli nie chcesz się logować, wybierz opcję "Nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię