Bo 13 to fajna liczba! ;)

Miałam pisać dziś o pachnących muffinkach, albo o bitwie kciuk vs. smoczek, albo o jakichś poważnych sprawach... Miałam nie pisać żadnych bzdur o kończącym się właśnie roku. Miałam przejść nad nim bez zbędnego rozpamiętywania...
Po czym kopnęłam się w kostkę - no jak bez rozpamiętywania? i jakiego "zbędnego"? Toć to fantastyczny rok był! W dodatku rok, który chcę zapamiętać...

Więc podzielę się z Wami tą garścią nostalgii, a kogo nużą roczne podsumowania i wspomnieniowe wypociny, niech nie czyta dalej :)

Zacznę jednak niestandardowo, by było od początku - czyli w tym wypadku od końca 2012 roku ;)
25 listopada, gdy zabieraliśmy ostatnie rzeczy z wynajmowanego od ślubu mieszkania, by je przenieść do własnych 4 kątów, wiedziona kobietą intuicją zrobiłam test ciążowy. I w owym pustym mieszkaniu, w którym spędziliśmy pierwsze 3 miesiące wspólnego życia, dowiedzieliśmy się, że jest nas już troje... :) Wkroczyliśmy z impetem w całkiem nowy rozdział. W nowym mieszkaniu, w nowej sytuacji, w nowych rolach. Grudzień jednak prócz radości przyniósł także strach - okazało się, że ciąża moja należeć miała do, jak to ładnie ujmował mój lekarz, "trudniejszych". Ale walczyliśmy dzielnie :)
W 2013 rok weszliśmy z mnóstwem nadzieli, ciekawości, oczekiwania...

Co nam przyniósł?

p1

Blokada w Mlecznej Krainie...

Od 3 dni walczymy z zatorem w piersi. Wszyscy troje walczymy.
I w końcu chyba wygrywamy! :)

Wyspiański- Motherhood

Pisałam już tutaj o sposobach radzenia sobie z nawałem mlecznym i wszystkimi jego atrakcjami. I nie spodziewałam się, że po pięknych 5 miesiącach znów dopadnie mnie problem zastoju pokarmu! Koszmar!
Nie mam nadmiaru mleka, produkcja ustabilizowana, fabryka rusza na bieżąco, było sielsko po prostu... Aż tu proszę! Najpierw wyczułam lekki guzek w prawej piersi w kierunku pachy, taki jaki towarzyszył mi na początku karmienia niemal stale - widać ten sam kanalik lubi mi się blokować. Nie przejęłam się nim zbytnio, delikatnie pomasowałam pod ciepłym prysznicem i poszłam do łóżka. Ale pech chciał, że właśnie tej nocy zmieniliśmy ułożenie - Zosieńka po środku, głowy w drugą stronę, i tak oto znalazłam się dla odmiany na prawym boku. Karmienia nocne odbywają się w zasadzie praktycznie przez sen, więc dopiero rano uświadomiłam sobie, że dokucza mi ból... Musiałam w nocy uciskać dodatkowo przytkany kanalik - dość, że rano to już nie był mały guzek, tylko potężnych rozmiarów kamień :|

I dopiero zaczęłam się martwić. Dotarło do mnie, że to nie tak łatwo  będzie jak przy nawale - wtedy Zośka ssała z radością w pozycji "spod pachy", niestety refluksowe przeboje nauczyły ją jeść wyłącznie w autorskiej pozycji pionowej kołyski, i to kiedy stoję/chodzę  (z wyjątkiem nocy). A niestety w ten sposób kierunek ssania jest odwrotny do pożądanego, w dodatku główka Zosi często przyciska pierś z tej przytkanej obecnie strony. Niedobrze. Tym bardziej niedobrze, że jak co dzień ostatnio mieliśmy masę planów i nie mogłam tak po prostu skupić się na walce z guziołem, tylko trzeba było wybierać się w gości. Rano tylko rozgrzałam pierś, nakarmiłam, i schłodziłam (tak, kapusty też w domu nie było...). A później dzień gonił... Ból za to rósł. Nie miałam tak wcześniej... Próbowałam regulować Zosieńkowy kierunek ssania, przystawiać, ale nic to nie dawało. Wieczorem czułam się już paskudnie, nie mogłam ruszać ręką ani nosić małej. A pierś wyglądała jak kwadratowa kieszeń, wypchana maksymalnie rozgrzanymi orzechami włoskimi!

p1

Gwiazdkowo – garść życzeń, ciepłych myśli i rodzinny update ;)

W gwiazdkowym radosnym zabieganiu, przysiadam na chwilkę, by złożyć Wam życzenia -spóźnione, ale przecież świąteczny czas trwa nadal :)



Wspaniałych, rodzinnych Świąt, napełniających serca ciepłem i miłością, niosących spokój i wytchnienie, kojących skołatane nerwy. Niech zapach piernika i pomarańczy zostanie w nas na kolejny rok, ogrzewając dusze!




Przygotowania do Świąt mijały nam wesoło, Zośka dzielnie pomagała we wszystkim- nawet mycie podłogi w łazience zainicjowała podczas kąpieli ;) Razem ubierałyśmy drzewko, rodzinnie piekliśmy pierniczki, a później ze znajomymi bawiliśmy się w dekorowanie ich. Sympatyczny, choć kompletnie zwariowany czas :)


choinka sztuczna w tym roku - brakuje co prawda leśnego zapachu, ale z kotem, niemowlakiem i kudłatym dywanem to jedyne rozsądne wyjście... ;)


jeden z Zosinych prezentów - piękny, prawda? klimatycznie rozświetla nam wieczory... :)

Zosia w Wigilię rozpoczęła 6 miesiąc życia, zatem kolacja była tym bardziej wyjątkowa. Nie mogłam karmić córeczki samymi zapachami, zjadła więc wraz z nami - pierwsze łyżeczki kaszy jaglanej! Była co najmniej zdziwiona ;-) ale nie wypluła ani bubinki. Memlała sobie w pełnym skupieniu, robiąc milion śmiesznych min:-) Sukces! 


Najedzona oraz wyspana wyruszyła następnego dnia na podbój świata i niczego nie przeczuwających serc rodziny, ze swoim czarującym, elfim uśmiechem... Czyli porwał nas świąteczny maraton odwiedzin, prezentowania i zajadania się na przemian pierogami i pierniczkami, w kolejnych życzliwych domach (^_−)



A jak Wam mijają gwiazdkowe dni? :)
Mam nadzieję, że równie pogodnie i miło!  

p1

Rozszerzanie diety malca - kiedy nadchodzi TEN czas?

No właśnie, jak to jest w praktyce z tym rozszerzaniem diety?
Znam regułki, znam, ale że niestandardowa ze mnie mama, a z Zosi niestandardowe dziecko, to powoli zaczyna mnie korcić temat... :)

Nie mam wątpliwości, że chcemy bawić się w BLW - bo ten Bobas na pewno lubi wybór ;) Ale co, jak, kiedy? Przetrząsam teraz blogi by poznać Wasze doświadczenia, za każde rady będziemy bardzo wdzięczni!



Oto 4-miesięczna Zosia i pieczone ziemniaczki. Tak, tak robi moje dziecię za każdym razem gdy w okolicy pojawia się jedzenie ;)  w zasadzie tak robiło, bo teraz próbuje dostać w swe łapki i skonsumować... Otwieranie buźki to poprzedni etap ;)



Powyższe zdjęcia to oczywiście jedynie "drażnienie Smoka" ;) 
Ale fotka poniżej jest już całkiem serio:
Tak. Zosia zaskoczyła nas kompletnie - chwyciła stanowczo mój kubek (upatrzyła go sobie i za każdym razem próbuje mi wyrwać, inne są najwyraźniej mniej atrakcyjne ;)) - ja przechyliłam, chcąc by zobaczyła, że to woda tylko... A Zosia się napiła. Łyknęła, pomlaskała. Przełknęła.
4,5 miesiąca.
Bajka :D

Nie chcę przesadzać, Zosia nadal jest karmiona wyłącznie moim mlekiem, ale przy takim zainteresowaniu dziecka, aż korci... Wszystko zawzięcie obwąchuje, a przy naszych posiłkach widać niesamowitą chęć uczestnictwa. I patrzy o takim wzrokiem:


Kiedy zacząć, czy zaczynać jakoś specjalnie, czy powoli zacząć się dzielić z nią przy naszych posiłkach (kasza jaglana, warzywa na parze)?
Co mówią Wasze doświadczenia?


p1

Co-sleeping od podszewki

Zosia śpi, przytulona delikatnie do mego boku. Oddycha spokojnie, miarowo, rączkę trzyma na mojej piersi. Na karku czuję ciepły oddech męża. Jest błogo...


Mniej więcej w połowie ciąży - jak zapewne większość kobiet - rozglądałam się za łóżeczkami dziecięcymi. Szalenie podobały mi się kołyski, ale najbardziej przemawiały do mnie łóżka- dostawki. Tyle że te gotowe są małe, a na normalne ze zdjętym bokiem nie mieliśmy miejsca. W końcu moja siostra zapytała, po co w ogóle nam łóżeczko? Tym prostym pytaniem zainspirowała najlepszą decyzję początków naszego rodzicielstwa :-)

Kiedy po porodzie Zosia została ode mnie zabrana na 2 godziny, mimo okrutnego zmęczenia nie mogłam zmrużyć oka (była 3 w nocy, ja po ponad 21 godzinach porodu i poprzedniej nieprzespanej nocy). Wpatrywałam się w zegarek i czekałam. Gdy położna przyniosła ją w końcu, wzięłam mój Skarb w ramiona i poszłyśmy spać... wtedy wiedziałam już chyba, że to najlepsza forma snu :-)
Od pierwszych chwil w domu Zosieńka śpi z nami. Specjalnie w tym celu zamówiliśmy gryczaną nakładkę na materac, by nie martwić się o zdrowy rozwój kręgosłupa. Wszystkich reguł spania z dzieckiem przestrzegamy - no, może z wyjątkiem oddzielnej kołderki... początkowo Zosia spała pod oddzielnym kocykiem, ale później uznaliśmy, że wystarczy jej śpiworek i delikatne przykrycie naszą kołdrą, która jest leciutka, a pozwala na wygodne przytulenie i ułatwia kontrolę :-)

W każdym razie, z czystym sercem mogę polecić wszystkim dzielenie łóżka z maleństwem. Dlaczego?

Wygoda:
  • ✿   Karmienia nocne stają się przyjemnością, wszyscy mogą się wyspać (ja np. wyczuwam od razu gdy Zośka zaczyna się wiercić i szukać piersi - zjada więc zanim głód przebije się przez sen, i obie śpimy sobie smacznie dalej)
  • ✿   Reakcja na potrzeby dziecka jest natychmiastowa, łatwiej uspokoić, nakarmić, dziecko nie musi się rozbudzić - my również ;) 
  • ✿   Kontrola staje się naprawdę łatwa - poprawienie ułożenia, okrycie, wszystko staje się automatyczne; matczyna intuicja "ogarnia" sytuację i całkiem podświadomie stoi na straży :)

Bezpieczeństwo:
  • ✿   Sen matki dostosowuje się niesamowicie do dziecka, toteż reakcja na zmianę oddechu, ulanie (matczyny szósty zmysł - nie wiem jak, ale jestem w stanie usłyszeć że coś jej cieknie z buzi w środku nocy i od razu obracać dziecko i podkładać tetrę), czy też kaszel jest natychmiastowa (dzięki temu np. zauważyłam pierwsze niepokojące symptomy infekcji u Zosi, nocny krótki atak kaszlu i tarcie główki, rano już byliśmy u lekarza,wyleczyliśmy zanim na dobre się rozkręciło)
  • ✿   Niemowlę łatwiej utrzymuje właściwą temperaturę, gdy ma blisko ciepło matki
  • ✿   Ryzyko SIDS jest znacznie mniejsze (!)

Więź:
  • ✿   Noc pozwala na nacieszenie się sobą - i mam na myśli całą rodzinę; za dnia bywa różnie, a noc pozwala "nadrobić" bliskość
  • ✿   Daje to okazję do regulowania zapotrzebowania na ukojenie i bliskość rodzica - Zosia lgnie, przytula się, gdy zaczyna się rozbudzać opiera o mnie główkę i zasypia spokojnie znów 
  • ✿   Poranki w łóżku są niesamowite i bezcenne, wspólne budzenie się, śmiechy w łóżku, turlanie i dosypianie (zdarza mi się rano np. przewinąć Zosię, nakarmić, pobawić się z nią, dać jej zabawkę do ciumkania, objąć.. i przysnąć ;))
  • ✿   W przedziwny sposób wspólne spanie sprawia się się do siebie "dostosowujemy", następuje jakaś wspaniała synchronizacja potrzeb i na te potrzeby reakcji :)
...i mogłabym długo tak wymieniać :)

Czy wspólne spanie ma jakieś wady?
Jedną: bywa ciasno... :)

Śpię pośrodku, Zosieńka uwielbia przeturlać się w nocy i spać praktycznie na mnie, a mąż zawsze w głębokim śnie układa się na ukos... Także tworzymy przedziwną plątaninę kończyn i snów ;)
Intymność bez problemu przenieśliśmy z mężem poza sypialniane łóżko, to zupełnie nam nie przeszkadza. Kontrargumentem stosowanym często przez przeciwników współspania jest późniejsza trudność w przeniesieniu malucha do własnego łóżka... Nie wiem jak będzie :) Ale póki co jakoś się tym nie martwię. Na logikę wydaje mi się, że dziecko dla którego spanie z rodzicami nie jest czymś wyjątkowym, od początku nie musi o to walczyć, nie jest "nagrodą", a jedynym znanym stanem, to właśnie kupowanie łóżeczka i spanie "u siebie" może być fascynujące. Czy tak to wyjdzie? Zobaczymy :)  

Wstałam rano do toalety... Zosia wykorzystała moment do wtulenia się w moje "miejsce", spryciula :)
Lubi spać na ukos, całkiem jak tatuś...

Póki co cieszymy się bliskością i śnimy pogodne sny, wtuleni w siebie co noc :)
I Wam również spokojnych snów życzymy! 
:)

p1

A gdyby zebry miały zielone paski...?

Weekend za nami, jak zawsze drań skończył się za szybko... Ale było przyjemnie, relaksująco i planszówkowo, rzecz jasna ;) A sobotni poranek rozpoczęłam pichceniem: tym razem postanowiłam znów coś udziwnić i swoje ulubione ciasto "codzienne" zamienić w fantazyjną zebrę. Taką w zielone paski :)


Tradycyjnej zebry nigdy nie robiłam, generalnie dlatego że nigdy nie przepadałam za kakaowymi warstwami - z kakaem uwielbiam ciasta wilgotne, mocno czekoladowe, a w takich ucierańcach ono mi tylko przeszkadza. Zatem zielona zebra jest zupełnie fantazyjna, bo przepisu na klasyczną nawet nie znam ;)
Eksperyment zaliczam do udanych, ciacho wyszło rewelacyjne, po godzinie nawet okruszki nie zostały...
Przepis jest banalny, a smak - bajeczny, pobudzający i orzeźwiający, ciepło-słodki. Herbaciany, co tu kryć :)

p1

Kartka z kalendarza... a w zasadzie dwie :)

Jest chmurno, do szpiku kości przenika paskudna, marznąca mżawka. Ale w domu jest promiennie, bo Zośka się śmieje zaczepnie, gryzie i ślimaczy wszystko co w jej zasięgu - a zasięg ten w magiczny sposób się powiększa... Kiedy na nią patrzę to przebiera łapkami całkiem niepozornie i zdaje się być w miejscu, gdy jednak odwrócę się na chwilę, pokonuje -chyba susem- wielgachne dystanse! Pełznięcia więc nie widać, widać za to rezultaty ;)
W taki dzień, kiedy obserwuję naszego szkraba i rozgrzewam się jego uśmiechem (i gorącą herbatą), nachodzą mnie wspomnienia... Wszystkie, nawet najwyraźniejsze wspomnienia zacierają się z czasem, a z tych dni ani chwili utracić nie chcę. Czas zatem na post intymny, niczym notatka z pamiętnika... Za co z góry przepraszam.
:)

23 lipca 2013
godzina 4:24

39 tydzień ciąży. Wstałam chcąc iść do łazienki, po raz chyba setny tej nocy (radosna norma tych 9 miesięcy). A na podłodze przy łóżku jakoś czerwono i wodniście... Myślę "więc to dziś" i budzę męża, lekko rozdygotana, bo ta czerwień niepokojąca. Pakujemy się w samochód i jedziemy do lekarza. Około 6:00 już jestem badana - to chyba nie wody, raczej czop śluzowy, bo pęcherz płodowy wydaje się być cały, rozwarcie na palec. Skurcze na KTG standardowe - od 35 tygodnia przekraczały skalę. A jednak były inne, bo bolały coraz mocniej. Częstotliwość - regularnie co 7 minut. Lekarz mówi żartem, bym nie rozkręcała pełnej akcji porodowej po 16, bo pacjentki ma poumawiane ;) Wstępnie umawiamy się na KTG wieczorem, lub na telefon. Mamy czekać aż szyjka "ruszy". Wychodzimy, w sumie nie wiedząc co robić. Mąż już wziął wolne w pracy, ja czułam, wiedziałam że to już się zaczęło...
Dzień budził się dość chłodny, postanowiliśmy pojechać do mojej mamy na śniadanie i zobaczyć jak się będzie rozkręcać. Skurcze co 6,5 minuty, coraz bardziej dokuczliwe.

p1

Pod czujnym okiem Niani i Babci....

...oczywiście mam na myśli Nianię Ogg i Babcię Weatherwax ;)


Innymi słowy: Zosia poznaje Pratchetta! :)

Korzystam z okazji, że Zośka nadal woli przedmioty trójwymiarowe nadające się do ciamkania lub wyginania, od obrazków w książce, a czytane/opowiadane treści interesują ją zawsze -  pod warunkiem włączenia gestykulacji, modulacji i zabawnych min ;) W takim układzie możemy równie dobrze (a nawet lepiej!) czytać Zosieńce to, co uważamy za Literaturę Wartościową z odpowiednią dozą humoru... ;) 
Wczoraj był czas na fragmenty "Równoumagicznienia"...

"Babcia przygryzła wargę. Nie bardzo wiedziała, jak ma się zacho­wać w stosunku do dziecka. Dzieci uważała - przy tych rzadkich oka­zjach, kiedy w ogóle o nich myślała - za coś pośredniego między ludź­mi a zwierzętami. Znała się na niemowlakach: z jednego końca trze­ba lać mleko, a drugi utrzymywać w czystości. Dorośli są jeszcze łatwiej­si, bo sami się karmią i myją. Ale pomiędzy jednymi a drugimi istniał świat, którego nie próbowała nawet zrozumieć. O ile się orientowała, należy tylko pilnować, żeby nie złapali czegoś groźnego, i mieć nadzie­ję, że wszystko się dobrze skończy."

...życiowe mądrości Babci są niezastąpione :D

Dziś kontynuujemy, Zosia miętosi "kartki" szeleszczącej książeczki do ciamkania i głaskania, a ja czytam jej dalej... Fajnie jest!
A za parę dni przejdziemy do klimatu gwiazdkowego - "Wiedźmikołaja" ;)

Uśmiechu wszystkim dziś życzę~ :))

p1

Szaro-buro i mgliście

Nastrój dziś jak pogoda, rozmyty jakiś i szary... Zosia, mimo kolorowej maty i ulubionych ciamkatek wokoło, też jakaś nieswoja...
Jesteśmy jak jeżozwierze, o. Albo jeże!


Mój mały domowy jeż przepełzł właśnie niesamowity dystans ok 40 cm, by ugryźć nogę żółwia z maty! drapieżne te jeże! ;)

O! do takich jeży się dziś poczuwam:



...jak widać jeże, choć kolczaste, też mogą być sympatyczne :D a te wyjątkowo pasują do nastroju dnia ;]

p1

Bolesne początki karmienia piersią... Jak się przygotować?

Kiedy pisałam o walce o utrzymanie karmienia piersią, nie myślałam o tworzeniu posta z poradami, informacjami - pisałam wtedy by zwyczajnie móc się wyżalić. A jednak ten właśnie post wywołał poruszenie, na blogu i poza nim. Uświadomiło mi to, jak bardzo brakuje szczerych informacji o tym jakie trudne są początki, ile pułapek czeka na drodze początkującej mamy karmiącej piersią... Zatem postanowiłam zebrać się w sobie i opisać Wam to, co uważam za najważniejsze. Mam nadzieję, że komuś się to przyda!
źródło zdjęcia: TU

Post ten jest w zasadzie kontynuacją "Poporodowych zmor" - bo początki karmienia to najczęściej trud, ból i łzy, a młode matki wcale nie są na to przygotowane. Tyle się mówi o przewadze naturalnego pokarmu, zaleca się karmienie na żądanie, a całokształt napływających informacji wywołuje obraz karmienia jako najnaturalniejszej zdolności, którą każda kobieta ma zakodowaną i która się magicznie "uaktywni" po porodzie. Strasznie mylące jest to wrażenie! I myślę że pośrednio stanowi przyczynę tego, że tak wiele kobiet musi przestawić się na karmienie sztuczne.

Tak, kobiety od zawsze karmiły piersią, to jest naturalny porządek rzeczy. Ale początki macierzyństwa dawniej były zupełnie inne! Kobieta była pod opieką grupy innych kobiet, z rodziny i otoczenia, doświadczonych, które uczyły ją, ukierunkowywały instynkt, przekazywały wiedzę całych pokoleń...
Tej samej opieki i wsparcia potrzeba nam teraz. A często bagatelizujemy temat karmienia, przekonane że jesteśmy do tego stworzone, więc po porodzie "samo się"...

p1

Czas, czas, czas...! i przedgwiazdkowy ambaras

Staram się coś napisać, naprawdę się staram, ale ostatnio im mocniej się staram, tym jakby doba robi się coraz krótsza... Mam pozaczynanych kilka wielce ważnych dla mnie postów - i mimo najszczerszych chęci nie potrafię żadnego skończyć.
Czas jest wedle wszelkich teorii nielimitowany, ale na przekór logice mam poczucie, że skubany stale mi ucieka. Zosieńka pochłania go w ilościach większych nawet od mleka (ha, i już wiem skąd te gazy! ;)), natłok wynurzających się znikąd spraw przygniata co rusz, a sterta ambitnych planów robi się coraz wyższa...


Ech, grudzień po prostu :) Miesiąc ten, jak powszechnie wiadomo, obfituje w obowiązki - i choć pięknie jest poddać się pandemii czerwonych czapek z białymi pomponami, płynących z każdego głośnika trzeszczących szlagierów, pełnych dzwoneczków i "ho ho ho", to nie da się ukryć, że grudniowa doba powinna być tak co najmniej ze dwa razy dłuższa... W naszej rodzinie w dodatku grudzień obfituje w różne uroczystości, co nie ułatwia rozprawiania się z zakupami prezentowymi i kulinarnymi rewolucjami (zwłaszcza z maleńkim, coraz bardziej ciekawskich dzieckiem w pobliżu ;)).

Ja mam nawet listę "TO DO" (tak, wołami, by nie dało się jej zignorować :P). I ogromny zasób szczerych chęci - bo pieniędzy, mówiąc delikatnie, znacznie mniejszy. A z prezentami jak wiadomo jest tak, że trzeba albo mieć forsę, albo czas ;) Ja muszę jakoś w grudniowym wirze wywalczyć to drugie ;) I staramy się! Prezentowe półprodukty w drodze, pomysły zgrabnie ułożone w głowie (no dobra, ściemniam, są mocno nieułożone, ale próbuję trzymać je w ryzach ;)). Znikoma część prezentów już zdziałana, większość jeszcze w powijakach lub w sferze planów. A dni mijają jakby je czort gonił, no nie dają mi szans! Nawet wysłanie pocztówek mnie przerasta - miały 1 grudnia iść do Japonii, poszła tylko jedna przesyłka, bo do życzeń za ambitnie podchodzę i nie wiem kiedy skończę pisać resztę... (już piszę noworoczne a nie gwiazdkowe, cóż :P) A lista pocztówek krajowych piętrzy się dumnie przede mną, w zasadzie tylko wypełnić je trzeba i wysłać... tylko.... ;) Dekoracje do pierniczków przygotowane, przepis mój ulubiony czeka na stole - a kiedy je upiekę? ....i mogłabym tak wymieeeeeeeeeeeeeeeeniać, tylko boję się że grudnia by zabrakło :P


Rety i wyszedł post marudzący, a nie o zrzędzeniu miało być, tylko o organizacji! Przepraszam :)
Podziwiam ogromnie wszystkie te niesamowicie zorganizowane kobiety, które prezenty mają gotowe pół roku wcześniej, przepisy wybrane miesiąc wcześniej, dom zawsze posprzątany, kartki napisane z wyprzedzeniem, punkty z listy odhaczane o czasie i w dodatku mają umówionego fryzjera... dla mnie to nadal wyższa sztuka, nie wiem czy kiedykolwiek złapię taki rytm. Moi drodzy, jak Wy to ogarniacie? Jak wydłużacie Wasze doby, by to wszystko dopiąć? Matki - jak wyczarowujecie kolejne 2 pary rąk (do tych 4 już wyhodowanych) i bonusową parę oczu? Zdradźcie mi proszę przepis na sukces! :) 
...bo mój organizm daje się zwieść tym króciutkim dniom i długim nocą, kuszącym snem zimowym... 


Trzyma mnie jednak w dobrym nastroju kilka najprostszych rzeczy :) Otóż, Zośka wczoraj przeżyła zachwyt pierwszym w życiu zaznajomieniem się ze śniegiem :D To było autentycznie bezcenne doświadczenie! :D Poza tym chai robi się szybko a pachnie tak korzennie, że prawie jakby pierniczki już były :P W dodatku Mąż wróci niedługo z pracy, Zośka się uśmiechnie - i chwilo trwaj! Czas - ścigacz -  przestanie mnie frustrować ;)

Idę wyczarować jakiś obiad, skoro Zoś już zjadła :) 

p1

Szczepienia... z cyklu "top 10 dylematów młodej matki"

źródło zdjęcia: TU
Wczoraj Zośka miała trzecią dawkę szczepień... Co prawda dziecię moje doskonale znosi póki co te skondensowane pakieciki straszliwych zarazów, nie ma gorączki, biegunek - to jednak od wczoraj mi marudzi straszliwie... Dziś po raz pierwszy Zosia nie obudziła mnie śmiechem, a płaczem. I tenże płacz towarzyszy nam przez cały dzień, przeplatany krótkimi drzemkami i krótkimi chwilami turlania z delikatnym uśmiechem. Innymi słowy, została mi córa podmieniona na poszczepiennego Marudę! Ale witam tego Marudę z radością i ulgą, biorąc pod uwagę widmo różnych innych możliwości, które straszyły mnie po nocach...
...bo dziś kciuk to najlepszy przyjaciel, Misio zbiera łezki, a ty już mnie przytul, no!

Tak, szczepienia to temat-rzeka w zasadzie, bo ile dzieci, tyle historii, tyle też dobrych rad i ostrzeżeń...
Nie należę ani do nurtu fanów szczepień, ani też do ruchu anty-szczepionkowego. Wszystko ma swoje plusy i minusy. A kiedy chodzi o życie i zdrowie dziecka każdy najmniejszy minusik może okazać się kluczowy, więc decyzje szczepionkowe są szalenie trudne.

p1

Gender w mikroskali - czyli co chłopcom, a co dziewczynkom

...to które ubranko dziś zakładamy? jak "chłopiec" czy jak "dziewczynka"?

Temat mocno na fali, nie sądziłam że w ogóle będę miała chęć go poruszać, ale parę wrzuconych przez znajomych linków na FB zainspirowało do napisania krótkiej wypowiedzi. Nie, nie będę się rozwodzić nad ideą gender studies, bo generalnie zupełnie nie przeszkadza mi inny podział ról obu płci. Nie jestem feministką, ani szowinistką, i daleko mi w ogóle do takich skrajności. Lubię swoją rolę matki i żony, nie widzę problemu w tym, że zajmuję się w domu kuchnią czy praniem - zwłaszcza, że mój Luby prasuje i zmywa ;) <3

Jednak gender dotyka problemu, który większości z nas jest chyba bliski i znajomy - jak bardzo świat narzuca nam odgórną identyfikację tego, co jest "dziewczęce", a co "chłopięce". Ubranka, zabawki, ba, nawet zajęcia dla dzieci, są z góry klasyfikowane do jednej z tych kategorii. I wytyczają nam tym samym ramy, w których powinnyśmy się poruszać, ukierunkowując rozwój naszych pociech - i własny. I temu właśnie pragnę powiedzieć stanowcze NIE.

Wielkie, mądre głowy, niech sobie dyskutują nad rolą kobiet i mężczyzn we wszechświecie, na zdrowie. Ale niech od cieni rzucanych przez ich dyskurs marketingowcy trzymają się z daleka, bo spłycają i szufladkują całkiem na opak. O.

p1

Dynia inaczej! かぼちゃの煮物, czyli przepis na gotowaną kabochę (lub dynię hokkaido)

Nie wiem jak Wy, my jesteśmy wielkimi fanami dyni, szczególnie jej japońskich odmian - lubi je także mój wewnętrzny leniwiec, bo nie trzeba ich obierać, a przyrządza się je błyskawicznie :) A jak przystało na rodziców maleńkiego alergika, dyni u nas pod dostatkiem (mrożonej jak i zapasów świeżej, osiągającej pełnię swego smaku leżakując w kuchni). Mam nadzieję, że i Wy macie zachomikowane trochę dyni hokkaido lub kabocha, bo tego przepisu spróbować warto...




かぼちゃの煮物 (czyt. kabocha no nimono) to danie proste, ale o smaku tak wyważonym, że na długo zapada w pamięć :) W przypadku problemów z zakupieniem kabochy - u nas jest nieosiągalna, tylko na specjalne zamówienie - śmiało można danie zrobić z dynią hokkaido, ja także użyłam jej tym razem. Dynie te różnią się wizualnie kolorem skórki - kabocha jest zielona, ale obie są nieduże, bardzo twarde i mają piękny, delikatnie orzechowo-kasztanowy zapach. Kabocha ma nieco bardziej pomarańczowy miąższ, i bardziej wyrazisty zapach, ale oba gatunki są przepyszne...<3

p1