źródło
Chcielibyśmy, by nasze dzieci były bezpieczne. Chcielibyśmy otulić je ciepłym kokonikiem naszej miłości i uchronić przed wszystkimi niebezpieczeństwami świata. Chcielibyśmy przychylić im nieba, byle tylko nie ryzykować upadkiem, gdy zaczną latać...
Jednocześnie przecież chcemy, by były samodzielne, silne, odważne, by poradziły sobie w życiu, a jakże.
Tyle że bardzo często chcemy tego "w przyszłości", nie bardzo umożliwiając dziecku nabycie niezbędnych umiejętności "po drodze". No bo przecież to, że chronimy dziecko przed skaleczeniem przy zabawie z ostrzem, że uniemożliwiamy styczność z tym, co gorące, że odsuwamy połowę codziennych sprzętów poza ich zasięg - to przecież tylko dla ich dobra! By kiedyśtam, kiedy przyjdzie czas, te blokady znieść...
Czy aby faktycznie?
Ostatnio przerabiałam wyszukiwanie zabezpieczeń domowych, w szczytnym celu "dostosowania" mieszkania dla coraz żywiej poruszającego się dziecka. I naszła mnie refleksja... że ja wcale nie chcę mieszkać w poobklejanym domu, z blokadami na wszystkich szafkach, zaokrąglonymi wszelkimi kantami i generalnym "życiem" przeniesionym w wyższe rejony. W którymś momencie zaczynamy, zamiast tworzyć dzieciom przyjazne otoczenie, kreować środowisko "dziecioodporne"... Chyba jednak nie tędy droga. 
I zaczęłam szukać sensownych granic w tym szaleństwie.

Oczywiście, Zosia z czasem zweryfikuje te moje decyzje :) Ale po dogłębnym przemyśleniu zakupiłam jedynie:
- 4 narożniki - na faktycznie niebezpieczne kanty, na które sami często wpadamy
- dwa sprytne "opakowania" ochronne na listwy - nie mamy w zasięgu żadnych gniazdek otwartych, a ochrona faktycznie może się przydać, tym bardziej że to wygodne rozwiązanie
- 2 zabezpieczenia na szuflady... awaryjne wyłącznie

Nasi rodzice nie mieli wymyślnych zabezpieczeń i było to coś normalnego. Nasi dziadkowie tym bardziej. W sumie jaki jest ich cel? Czy zakładam, że nie upilnuję? Czy po prostu chcę mieć łatwiej? Tylko co ma moje dziecko odkrywać, jak ma poznawać świat i całe otoczenie, jak wszystko będzie niefunkcjonującą atrapą, nic nie będzie mogło otworzyć, wygrzebać, ściągnąć, poprzekładać?

źródło
Jean Liedloff, w swojej książce "W głębi kontinuum", opisywała m.in. codzienność życia maluszka z plemienia Yequana. Dzieci nie są specjalnie pilnowane, panuje postawa generalnego zaufania intuicji i uwierzenia, że dziecko ma naprawdę mocno rozwinięty instynkt samozachowawczy. Ich tryb życia pozwalał za takie zaufanie, dawał komfort naturalności - dzieci uczestniczyły od początku w życiu dorosłych, we wszystkich codziennych czynnościach, a obserwując dorosłych, uczyły się i rozwijały instynkty. Normalnym był widok niemowląt bawiących się niedaleko dużego dołu w ziemi (jakoś żadne nie wpadało), dzieci z narzędziami, ze strzałami, nożami... W naszym otoczeniu, w naszych czasach, coś takiego wydaje się niemożliwe, ot, surrealistyczny obrazek. Tak mocno izolujemy świat dorosłych od świata dzieci, tak bardzo oddzielamy zabawę od pracy, że nieznające naszych realiów dziecko faktycznie potrzebuje więcej nadzoru i ochrony... 

A ja naprawdę, pewnie mocno idealistycznie, ale chciałabym inaczej. Od pierwszych dni staram się, by Zosia poznawała wszystko to, co robię w domu i na zewnątrz, by była ze mną w kuchni, obserwując wszystko z "wysokości" chusty, by nie zamykać jej w odrębnym kojcu z zabawkami. Wiecie, chciałabym, by tak jak Ignaś (klik TU <3) kroiła warzywa do zupki w cudnym wieku lat 3... ;)

...w zasadzie to najbardziej chciałabym, by miała takie doświadczenia jak Tippi, ale mierzę siły na zamiary... ;)


Bardzo mocno trafił do mnie tekst Zucha - TEN. Faktycznie za dużo się zmieniło w podejściu do dzieci. Są coraz mniej samodzielne, choć paradoksalnie dorastają szybciej. Abstrahuję od bezpieczeństwa poza domem - w kontekście samodzielnych wypraw do sklepu, czy też wielogodzinnego szlajania się po podwórku - bo faktycznie zaufanie do ogółu społeczeństwa mam coraz mniejsze. Ale... scyzoryki, śrubki, młotki, sprzęty kuchenne - kiedy stało się to nieodpowiednie dla dzieci? I dlaczego?
Dziecko musi uczyć się żyć, a ciężko nauczyć się odpowiedzialności, rozwinąć umiejętności i zdobyć życiowe doświadczenie, poprzez świecąco-grające zabawki edukacyjne. O, taki np. blender, to jest dopiero zabawka edukacyjna! Że już o drzewach nie wspomnę.

Słyszeliście o książce "50 niebezpiecznych rzeczy (na które powinieneś dziecku pozwolić)" Gevera Tulley'a i Julie Spiegler? W poście Zucha, linkowanym wyżej, był załączony filmik z wykładem Gevera, który zawiera esencję pomysłu:


Książki nie czytałam jeszcze, bo Amazon to trochę dalsze "wyciągnięcie ręki", póki co zgłębiam temat w sieci. Idea szalenie mi się podoba, większość z tych 50 rzeczy również, ale mniej podoba mi się to, w jaki sposób temat ten ewoluuje w sieci. Wielu ludzi traktuje to jako podręcznik i w ramach wyzwania postanawia realizować z dziećmi po kolei kolejne punkty... W moim odczuciu to kompletnie mija się z celem. Wydaje mi się, że wartością rzeczywistą jest pozwolić dziecku na realizowanie pomysłów typu tych z "punktów", a nie utworzyć zabawę w "róbmy 50 niebezpiecznych rzeczy z listy"... Ale faktycznie niektóre pomysły są super! :)
Zerknijcie, polecam: KLIK.

Trzeba jakoś znaleźć złoty środek, powstrzymać impuls nadmiernego wyręczania, zabezpieczania, zaakceptować naturalne ryzyko i zaufać... 
Nie chrońmy dzieci przed życiem.


W obawie, by śmierć nie wydarła dziecka, wydzieramy dziecko życiu;
nie chcąc, by umarło, nie pozwalamy żyć.

/Janusz Korczak/


(oczywiście post nie ma na celu zachęcania do wystawiania dziecka na nadmierne ryzyko i propagowania niebezpiecznych zachowań, ale to się chyba rozumie samo przez się - chodzi o dobro dziecka, nie o krzywdę!).


PS. Temat jeszcze bardziej "na czasie" niż sądziłam - Zosia dziś przyjęła pozycję gotowego do eksploracji Raczkującego Odkrywcy! :D



20 komentarzy:

  1. też planuję taki wpis, bo u nas zabezpieczania okrojone do potrzebnego minimum i też mam swój pogląd na ten temat. Zosia już raczkuje i jak na razie szafki ma w nosie. A tam, gdzie się walnęła - nadal wchodzi, ale udaje się coraz lepiej wybrnąć z sytuacji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czekam z niecierpliwością! :)
      i trzymam kciuki by podejście miminalistyczno-naturalne odnosiło pozytywny skutek :) (ale Zosie to szczwane bestyje są, zabezpieczenia pewnie i tak by umiały omijać ;))

      Usuń
  2. Gratuluję ZOSI kolejnego kroku w dojrzałość :)
    Jeszcze parę miesięcy temu sama intensywnie rozpatrywałam co wolno, a co nie wolno mojemu dziecku i teraz kiedy chodzi, a nawet wspina sie na co popadnie przestałam się zastanawiać :) Generalnie pozwalam Wu na wiele, wchodzi na parapety, szafki, zwisa z mebli na rękach albo na jednej nodze. Bierze do ręki normalne sztuće (moja koleżanka widząc, że wziął w rękę drewnianą łyżkę wyrwała mu ją spanikowana), narzędzia i inne przedmioty codziennego użytku, ALE wszystko pod moim czujnym okiem. Jakby nie było bywa jeszcze niezdarny i kiedy balansuje metr na wywalonymi z szafki widelacmi, to interweniuje, ale też bez wrzasku i paniki. Jestem za dawaniem dziecku dużego pola do manewru, ale kiedy rodzic jest w pobliżu. Czy coś mu się do tej pory stało? Tak, kilka guzów, wiele siniaków i dwa razy krew z nosa kiedy grzmotnął się bezpieczną zabawką dla dzieci w wieku +3 miesiące. Z zabezpieczeń domowych mamy tylko zatkane gniazdka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi spuścił krew z nosa już nieskończoną ilość razy, cały czas mam nowe siniaki, nie wspominając o pogryzionych piersiach, więc trzeba też czasem pomyśleć o ochronie mamy :)

      Usuń
    2. no właśnie, też myślę że czujne matczyne oko i trochę zaufania i swobody jest zdecydowanie lepsze, niż wszystkie zmyślne zaczepki :)
      (kawałek o zwisaniu na jednej nodze totalnie mnie rozbroił ;D)

      a ochrona mamy - jestem ZA! :D

      Usuń
  3. Asieńko u nas zabezpieczeń brak. Jakichkolwiek. Wychodzę z założenia że jak Maciek walnie w róg stołu to się nauczy, że przy stole się nie biega. Jasne, że nieraz mi się ciepło robiło, ale na szczęście na razie (odpukać) bez większych wypadków. Jeden czy dwa guzy, kilka siniaków i tyle. A że do kominka się ma nie zbliżać sam wie ;) bo przecież to jest siiiiiiiiiiiiiii.. ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdrowo! i całe szczęście, że Maciek taki kumaty Żuczek jest ;)
      u nas te 4 rogi zaklejone być muszą, ale to ze względu na generalną ciasnotę - bo Zosia, choćby chciała omijać je szerokim łukiem, nadal zostanie za blisko :P A moje siniaki na łydkach mówią same za siebie ;)
      ale ciarki mnie przechodzą, gdy widzę u ludzi mieszkania poobklejane od góry do dołu... i artykuły zachęcające do tego (od groma!).

      Trzymam kciuki by Maciuś bezboleśnie zdobywał kolejne doświadczenia :)

      Usuń
  4. No to gratulacje dla Zoski i obyś nie miała z Nią nigdy "przebojów" takiego typu jak ja miałam z Młodym ... kiedyś np. przy otwartej szufladzie w komodzie otworzył kolejną ... komoda z cała zawartoscia przewróciła się na Niego. Szczęście, że szuflady jakoś tak się poblokowały, że nie przygniotła Mu nóg całkowicie bo byłaby tragedia. Nie jesteśmy w stanie być przy naszych dzieciach w każdej chwili, a niebezpieczeństw w domu jest naprawdę mnóstwo. Ja mimo wszystko jestem za wprowadzaniem zabezpieczeń i ściąganiem ich w "odpowiednim" momencie. Pozdrawiam, Mama A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rety, nie wyobrażam sobie nawet...!
      To prawda, że niebezpieczeństw jest masa, ja jednak mocno cenię siłę doświadczenia... mam nadzieję, że nie będę musiała boleśnie weryfikować poglądów.

      Usuń
  5. U nas zabezpieczenia tylko na szufladach z nożami i szafkach z talerzami. No i oczywiście z dokumentami. Cała reszta otwarta dla zwiedzającego. Ale przyznam, że chwilami jest to dla mnie uciążliwe, bo trzeba mieć dziecko cały czas na oku. A Fi już nie usiedzi spokojnie w jednym pokoju, on musi wędrować i poznawać;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ach, te przepastne, fascynujące zasoby szafek! ;D wierzę, że ciągłe dreptanie za malcem może męczyć... ale fajnie, że pozwalacie odkrywać i poznawać, to jednak ważne :))

      Usuń
  6. Ciężko mi ocenić siebie samą, ale chyba jestem tak po środku :)
    Nie przesadzam zbytnio ze wszystkim, ale gdzieś tam ciągle czuję strach o Lili...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. strach matczyny to jedno z tych najbardziej zakorzenionych uczuć - i dobrze, że jest! :) Przecież nie chodzi o jakiś hazard, strach pomaga pilnować sytuacji...

      Usuń
  7. Też się właśnie zastanawiałam czy sensem jest zamykanie wszystkich szafek przed dzieckiem (pomińmy fakt, że ja też nie potrafiłabym wtedy się dostać do szafek... od blokady dla dzieci działają i na mnie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie, zawsze jak widzę takie zabezpieczenia ultrawymyślne, to myślę sobie, że czas niby zaoszczędzony na mniej uważnym pilnowania maluszka trzeba odbijać sobie przy każdej próbie otworzenia czegokolwiek... kiepski deal na moje oko ;)

      Usuń
  8. Moje dzieci mają dość szeroko zaznaczone granice odkrywania. Ja przyjęłam rolę obserwatora. Raczej nie ingeruję, choć czasem przytulam, jak Tymon zleci z parapetu albo stołu, na który się wspiął. Ja też spadałam z różnych dziwnych miejsc i żyję. Przecież nie da się nauczyć chodzić, nie upadając i tak samo nie da się nauczyć życia, nie żyjąc.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja jestem dość wyjątkową mamą pierworodnego. Nie czuję strachu, co bardzo mi się podoba, bo strach jest do kitu. Wolę racjonalnie oceniać sytuację niż się bać. Nigdy nie odczuwałam potrzeby kwokowania, stad też idea kontinuum czy waldorfska o daniu przestrzeni dziecku od razu do nie trafiły. Choć owszem, na myśl o wojnue czuję przerażenie, a gdy słyszę o kierowcy wsiadającym za kierownicę po alkoholu, włącza mi się lwica. Zamordowałabym ;) nie, nie, ale na policję zadzwoniłabym na bank, bez wahania.
    A co z tymi zabezpieczeniami? Owszem, miałam na początku kilka, a potem naszły mnie takie refleksje, jak Ciebie. Zresztą, dużo sobie z Młodym w tym czasie omówiliśmy. Poparzył się (pozwoliłam mu, sama pokazałam, jak dotykam b.gorącego kubka i jak to boli, ostrzegłam go) i odtąd zawsze na widok kubka migał znak "gorący". Wprowadziłam znaki "brudny", "śmieci" i "niebezpieczny" i wytłumaczyłam, by nie dotykał noży z czarnymi trzonkami, bo są ostre. Znam jeszcze jedną dziewczynę stąd, która była równie wyluzowana.
    U nas wszystko skutkowało genialnie. Myślę, że mimo wszystko mam aż za ostrożne dziecko, choć uważnie obserwując pozwalałam mu na wszystko, oprócz wywalania śmieci i chlastania się nożem z palucgem w kontakcie.
    Co mnie wykańcza, to ludzie nieustająco zwracający uwagę mojemu dziecku. Choć ja jestem obok. To już niestety poważne podważanie moich konpetencji.

    OdpowiedzUsuń
  10. Widzę, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Ja też uwielbiam herbatę, szczególnie zieloną, a także jestem mamą i kocham dzieci! Fajny blog!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) a E-galimatias jest istnym kompendium, szalenie ciekawym! Pozdrawiam serdecznie i zapraszam częściej :)

      Usuń

PS. Jeśli nie chcesz się logować, wybierz opcję "Nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię