Wspomnienia to niesamowita sprawa - jedne pachną, inne mienią się kolorami, lub rozbrzmiewają echem, a niektóre smakują. Wizyta w Muzeum Herbaty zapisała się w mej pamięci smakiem - o dziwo - ciasteczkowym... Smakiem ostatnio przywróconym! <3


W czasach, kiedy w zasadzie każdy, najbardziej nawet błahy temat ma dedykowane sobie muzea, każdy może znaleźć jakieś idealnie dla siebie. A Muzeum Herbaty w Hoshino, jak nietrudno zgadnąć, było dla mnie miejscem magicznym... Z resztą, spójrzcie sami:

zestaw degustacyjny po zwiedzaniu - Shizuku-cha® Gyokuro "Dew Drop"


Gyokuro - królowa herbat



...a za oknem malownicze krajobrazu Kiusiu






herbaciane lody mochi (yum!) - atrapa oczywiście :) 

cukiereczki do herbatki :)

Samo zwiedzanie było dość krótkie, trochę historii, rodzajów herbat, rodzajów parzenia, ceremonii i podglądanych, klimatycznych wnętrz. Ale największe wrażenie robiła degustacja herbaty Gyokuro (玉露, najlepszej z zielonych herbat), parzonej w specjalny sposób - Shizuku-cha®. Doznania nie z tej ziemi... Mianowicie, herbata dojrzewa w czterech fazach. W czarce która mieści niewiele więcej niż łyczek naparu, mamy liście, które sympatyczna Pani zalewa nam pierwszy raz wodą o temperaturze 45°C. Po wypiciu, listki zalewane są kolejną porcją wody, tym razem podgrzanej do 60°C i tak dwa razy, a ostatnim razem woda ma temperaturę 80°C. Smak każdej "tury" był wyjątkowy, i zupełnie inni... I kiedy już myślimy, że to tyle, listki pozostałe w czareczce zostają skropione octem i sosem sojowym, a goście zachęcani spożycia! Oficjalnie muszę powiedzieć, że sałatka z liści Gyokuro jest fenomenalna :D 

pierwsza tura....

...łatwo poznać po jeszcze obecnej słodkości ;)

a tu nasza "sałatka"



Wbrew pozorom, to jednak nie smak Shizuku-cha® Gyokuro chodził za mną tyle czasu... Choć wspominam go często i z sentymentem (nad każdą filiżanką parzonego "normalnie" :)).

Otóż przy wyjściu kusił oczy sklepik pełen herbacianych cudności, z cenami niemal równie wbijającymi w ziemię ;) Pamiętam, że zaszalałam i kupiłam wtedy lody w mochi z zieloną herbatą (tego smaku niczym nie zastąpię, niestety...) i malutkie opakowanie ciastek herbacianych. 
Ciasteczka były niepozorne, tak niepozorne, że na żadnym zdjęciu ich nie uchwyciłam... Zjedliśmy je w drodze powrotnej do Kurogi, a ja niemal błagałam by zawrócić i kupić jeszcze, tak były pyszne! Niestety, Mariko nie dała się namówić, ale obiecaliśmy sobie zajechać tam jeszcze raz... co nie doszło do skutku. 

Udało mi się trafić na nie jeszcze raz, przed powrotem do kraju - w Fukuoce, w sklepiku ze specjałami lokalnymi na omiyage (prezenty tradycyjnie przywożone znajomym i rodzinie z podróży). Zakupiłam oczywiście parę w prezencie. Wstyd się przyznać, ale nie dojechały... Nawet aparat nie miał szans z moim apetytem... Pyszne, przepyszne były!


No tak, rozpisałam się, a to tylko tło miało być ;) 
Parę dni temu, jak to często bywa ostatnimi czasy, piekłam ciasteczka. Tym razem zachciało mi się dodać herbaty matcha do ciasta, wyszły więc matcha chocolate chip cookies. Zakładałam, że będą dobre, bo zieloność zawsze dobrze służy wypiekom ;) Ale nie spodziewałam się, że będą aż tak dobre! 
To był niemalże TEN smak! Nie mam pojęcia jakim cudem, bo tamte ciasteczka z całą pewnością nie zawierały czekolady, ale jednak coś w tym jest... Zaraz po upieczeniu podobieństwo nie było tak wyraźne, ale następnego dnia dosłownie zwaliło mnie z nóg. Niby nic, a moja głowa przeniosła mnie nagle do cudnie ciepłego dnia, pachnącego herbatą i sycącego dusze zielenią, te 9 tysięcy kilometrów i ponad dwa lata wstecz stąd... ;)


 Nie wiem, czy bez muzealnych wspomnień te ciasteczka smakują równie dobrze, ale mąż i znajomi byli zadowoleni ;)

Przepis na ok. 16 sporych ciastek
  • 150g masła
  • 1/2 szklanki brązowego cukru
  • 1/3 szklanki białego cukru
  • łyżeczka cukru z wanilią (najlepiej domowej roboty)
  • 1 jajko (zimne)
  • 1 żółtko (zimne)
  • 1,7 szklanki mąki pszennej (u mnie typ 650)
  • 1/2 łyżeczki sody
  • 2 łyżeczki herbaty matcha
  • 2,5 tabliczki pokruszonej czekolady (dowolnej, ja dałam 1 tabliczkę białej, 1 mlecznej i pół tabliczki czekolady gorzkiej 90%)

Masło rozpuszczamy i ostudzone wlewamy do miski z cukrem, ucieramy. W oddzielnym naczyniu mieszamy mąkę z sodą i herbatą. Do masła z cukrem dodajemy cukier waniliowy i jajka, ucieramy. Powoli dosypujemy mąkę (zieloną już ;)), mieszając łyżką. Do otrzymanej gęstej masy wsypujemy czekoladę i ponownie mieszamy.


Formujemy kulki, które układamy na papierze do pieczenia i spłaszczamy delikatnie (ważne by zachować odstępy min. 5cm między ciasteczkami). Ciasto, które zostało, musi poczekać na wolną blaszkę w lodówce :) Blaszkę wkładamy do piekarnika, rozgrzanego uprzednio do 180°C i pieczemy do delikatnego zbrązowienia spodu, około 20 minut. Po tym czasie wyjmujemy, czekamy aż trochę przestygną i przekładamy je na kratkę.



Ciacha najlepiej przechowywać w szczelnie zamykanym pojemniku :)

Niby banalne...jednak w prostocie drzemie Moc :) Polecam!
(i wyprawę do Muzeum Herbaty też...!)

18 komentarzy:

  1. Wyglądają przepysznie... No i ten... Kobiet jak ja Ci zazdroszczę wyprawy do Japonii!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ^.^ Czasem sama sobie zazdroszczę... Dawno to było, a w głowie nadal świeże :) polecam, polecam gorąco!
      głęboko wierzę, że jeszcze tam wrócę, tym razem z Rodzinką :) Kiusiu to autentyczny raj...

      Usuń
    2. My chcieliśmy przejechać się tam maluchami ^^" Ale niestety Alek pokrzyżował nam plany :P

      Usuń
  2. Piękne i smakowite masz wspomnienia :) Czy Ty na blogu pisałaś może osobny post o całej wyprawie do Japonii? Jeśli tak, to poproszę o link, bo pewnie podróży tam raczej nie odbędę, ale chętnie zdjęcia pooglądam i poczytam czyjeś wrażenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie pisałam, wzmianki jedynie były - w temacie pochodzenia "herbacianej córy", onsenów czy przepisów.. Nie planowałam opisywać, bo i całych 3 miesięcy życia nie da się tak streścić :) ale pewnie jeszcze sporo będzie wypływać, bo to takie wspomnienia które często powracają do głowy. A że byłam na wsi, żyłam i pracowałam z rodzinami, to wrażenia mam pewnie inne niż klasycznie turystyczne...
      Pewnie jeszcze nie raz coś wrzucę tematycznie z wyprawą powiązanego :)

      Usuń
  3. gdzie można dostać w Białymstoku herbatę matcha?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc nie mam pojęcia... nigdy nie trafiłam jeszcze, nawet w eko-sklepach. Może Piotr i Paweł? Choć wątpliwe...
      Najłatwiej internetowo, choćby tu:
      http://ale-raj.pl/herbata-zielona-matcha-japan-style.html
      http://zentea.pl/herbaty-zielone/zielona-herbata-matcha
      czy na allegro :)

      Usuń
  4. w aromacie i klimacie herbat... dałam się zaczarować:):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. właśnie sączymy z mężem senchę z Yame-shi... takie chwile ładuję baterie szybciej niż przespana noc, śmiem stwierdzić ;)
      zmysły trzeba rozpieszczać... :)

      Usuń
  5. fascynujące! ja co prawda herbaty nie znoszę (zioła wypiję, to tyle), ale spróbuję prawie wszystko z największą ciekawością. sądzę, że wizyta w takim muzeum, i do tego w kraju o tak przebogatych tradycjach byłaby arcyciekawa! pisz więcej takich postów.
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. japońska herbata naprawdę ma w sobie coś niezwykłego, daleeeeko jej do tego zielska tradycyjnie u nas uznawanego za "zieloną herbatę", myślę że warto dać jej szansę :)

      a w wypiekach matcha naprawdę pasuje chyba wszystkim, smak nie jest nachalny, za to bardzo świeży :) warto sprawdzić :)

      postów japońskich starałam się unikać, bo w końcu żaden ze mnie znawca, a doświadczenia też miałam zawężona do paru zaledwie miejsc... ale to ciągle siedzi mi w głowie, zatem pewnie nie raz się jeszcze pojawią :) byłyby częściej, gdyby tak ktoś w końcu wydłużył dobę, albo chociaż dzienne dawki dziecięcego snu - póki co lista zaległości wydłuża się w zastraszającym tempie ;)

      Usuń
    2. Pisz, pisz. Żeby opisywać wspomnienia, emocje i wrażenia nie trzeba być znawcą. Ja nie jestem znawczynią Islandii :)
      Z chęcią spróbowałabym właśnie herbaty prawdziwej, zaparzonej w tradycyjny sposób, ale... Mnie płyny generalnie nie pociągają, nie odczuwam nawet pragnienia ;) z wyjątkiem kawy, bo myślę, że jestem na dobrej drodze do stania się zalążkiem smakosza ;)))

      Usuń
  6. Oniemiałam na widok tego muzeum. Nie wiem czy to przez herbatę czy kraj ;) A przepis na ciasteczka zapisuję, może się kiedyś skuszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajne miejsce, nie? :) a ciasteczka naprawdę polecam, w pracy też się rozeszły błyskawicznie, więc to chyba nie tylko dla herbatofili ;)

      Usuń
  7. uwielbiam styl japoński,jeśli chodzi o architekturę wnętrz.Duży pokój mam urządzony w takim stylu właśnie i jest to mój ukochany pokój ;)Zazdroszczę Ci tej wyprawy...Pisz jak najwięcej,chetnie się dowiem czegoś nowego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak fajnie! u mnie tylko akcenty są japońskie, ale marzy mi się urządzenie kiedyś domu w takim właśnie guście... kiedyś, kiedyś... :)
      a napiszę jeszcze coś na pewno, miło wiedzieć że ktoś chce czytać :))

      Usuń
  8. Boskie to muzeum :)
    A ciasteczka muszą byc przepyszne :)

    OdpowiedzUsuń

PS. Jeśli nie chcesz się logować, wybierz opcję "Nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię