O japońskich gorących źródłach pisałam już w poście o leczniczych przyjemnościach.
Teraz, jako że temat dalej na czasie - wirusy pałętają się wokół i nie chcą odpuścić - ogrzewam się zdjęciami i wspomnieniami, czekając na ten piękny dzień, gdy znów dane mi będzie rozpieścić zmysły leczniczą, gorącą wodą, sycą jednocześnie oczy malowniczymi widokami... Ech, Kiusiu! Góry, wulkany, lasy, wodospady, rzeki i gorące źródła... Poprzeplatane polami ryżowymi i herbacianymi. Bajka...

Kiusiu to onsenowy raj! No, ściślej mówiąc to ogólnie jest raj, ale onsenowy szczególnie ;)
Chcecie trochę z tej prawie- bajki usłyszeć? ;)

No tak, a ja jak zwykle zaczynam od środka. Wypadałoby chociaż nakreślić tło... 
Zatem gwoli wyjaśnienia, spędziłam w tymże raju 3 miesiące - bardzo intensywne trzy miesiące :) Nie pojechałam tam turystycznie, a jako wolontariusz (wraz ze mną byli tam jeszcze Francuzka Marie i Amerykanin Mike - przesympatyczni ludzie!). Przez te 3 miesiące mieszkałam na przemian z dwiema rodzinami we wsi Kasahara, Kurogi-machi, w prefekturze Fukuoka. Żyłam tak jak oni, pracowałam w polu przy zbiorze herbaty, sadzeniu ryżu, przy konserwacji krajobrazu, brałam udział w projektach i bieżących pracach lokalnego NGO. Poznałam wspaniałych ludzi, pokochałam ich, ich tradycje, kulturę, ich rodziny - i zapuściłam "duchowe korzenie". Poznałam uroki pory deszczowej i letnich upałów (sauna!), przeżyłam jedno faktycznie odczuwalne trzęsienie ziemi, tajfun, zdzierałam głos na karaoke, jadłam przedziwne rzeczy i uciekałam przed ogromnymi szerszeniami :) Tyle w największym możliwym skrócie.
Jako że pracy było mnóstwo (dziennie, bagatelka, po około 10-12 godzin), a w życiu rolnika nie ma "weekendów", poza tym weekendy najczęściej były dedykowane specjalnej pracy w ramach NGO - w każdym razie, czasu na zwiedzanie nie mieliśmy zbyt wiele :) Ale dni wolne jakie nam przysługiwały wypełnialiśmy po brzegi... i chyba nie było takiego, kiedy nie wybralibyśmy się do onsenu ;) Coraz to innego, rzecz jasna! 

Na jedną z takich wypraw wybraliśmy się do miasteczka onsenów - Kurokawa, w prefekturze Kumamoto. W zasadzie głównym punktem wyprawy był wulkan Aso-san, a onseny w drodze powrotnej, ale to zupełnie inna historia ;) Dość, że zawitaliśmy do miejsca, w którym jest 21 ryokanów z gorącymi źródłami! W jednym miasteczku!

Mike, Marie i Mariko ;)





Nie skorzystaliśmy z oferty noclegowej żadnego z ryokanów - to byłoby burżujstwo wykraczające daleko poza nasze możliwości finansowe. Z ich fantastycznego pakietu wejściówek do 3 różnych onsenów też nie, choć tu już - jak zawsze w przypadku gorących źródeł - cenowo było bardzo przystępne. Po prostu nie mieliśmy czasu :) A wybór jednego onsenu spośród tak wielu, zamienił nas w przysłowiowe osiołki, którym w żłobie dano... na szczęście jakimś przedziwnym trafem załapaliśmy się na podwózkę busikiem jednego z ryokanów wraz z gośćmi (wszyscy klasycznie, w tradycyjnych yukatach w "łaźniowym stylu" ;)), i zwyczajnie udaliśmy się za nimi do Yamamizuki... :) Co wywarło najsilniejsze wrażenie? Nie tyle cudownie naturalna woda, nie tradycyjny wystrój, nie widok kaskad na rzece na wyciągnięcie ręki, nie ogólna atmosfera, nawet nie płatki kwiatów na powierzchni wody... ale spacer nago po leśnych ścieżkach pomiędzy budynkiem głównym, z przebieralnią i prysznicami, a samymi źródłami. Szłyśmy zboczem, pod drzewami, po mokrych kamieniach, w dole płynęła wartka rzeka, a wszystko spowijały opary mgły znad parujących źródeł. Jednocześnie było to kompletnie ustronne miejsce, męska część źródeł zlokalizowana była z zupełnie innej strony. Niezwykłe wrażenie :) Żałowałam niemożności robienia zdjęć, bardzo! Mogę tutaj posiłkować się jedynie zdjęciami z sieci... ale uwierzcie, w rzeczywistości wygląda to o niebo lepiej.

źródło ;)
*


wspomniany wyżej "łaźniowy styl" ;) czyli ewenement miasteczka, w którym większość osób chodzi w yukatach

Jednak pomimo niezwykłych wrażeniem, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to nie był mój ulubiony onsen :) Bowiem ulubiony był taki malutki, niepozorny, ulokowany na szczycie jednej z gór... Taki zupełnie prosty, a jednak niezwykły :)

To była ostatnia wyprawa onsenowa. Mariko postanowiła pokazać nam swoje ulubione miejsce -  chwała jej z a to! :D Wjechaliśmy na szczyt, a tam takie "baraki", trochę stolików wokoło, ciekawie. Wewnątrz przebieralnia graniczyła bezpośrednio ze źródłem.. a woda była niesamowita! Mlecznobiała, gorąca i ożywiająca :) A widok... Widok zapierał dech w piesiach. Tym bardziej, że urwisko zaczynało się tam, gdzie kończył się basen!




Tak, to był jedyny raz, kiedy miałam możliwość zrobienia jakichkolwiek zdjęć na terenie onsenu (a co dopiero z widokiem wody!) - po prostu przebieralnia była niemal przy samym źródle, a chwilowo akurat brakowało innych amatorów kąpieli. Zaledwie jednak cyknęłam fotki, pojawiły się kolejne osoby. Dobre i to! :)

Dodatkowym atutem tego miejsca był sprytny system "kateringowy" - rury wypełnione parą z gorących źródeł, do których wsuwało się warzywa lub jajka (dostępne za symboliczną opłatą), i po chwili wyciągało się gotowe - to się nazywa dopiero gotowanie na parze! ;) Mniam!





Mam nadzieję że ten drobny opis pomógł Wam się nieco rozgrzać :)
Gorące źródła to jeden z najwspanialszych elementów tego świata, ot co!

...a teraz padam na dziób, nawet do wanny nie dam rady dopełznąć... dobrej nocy :)

16 komentarzy:

  1. Ale tam pięknie!
    Też bym odwiedziła takie cudowne miejsce :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. polecam, polecam gorąco!
      ciekawa jestem z kolei islandzkich gorących źródeł, bo jednak bliżej są i bardziej osiągalne... może uda się porównać kiedyś ^^

      Usuń
  2. Ale wspaniałości ! Tylko można pomarzyć :(. Ale i to jest - nam szaraczkom - potrzebne.
    Z przyjemnością czytam Twoje wspomnienia, może dlatego, że piszesz tak ciepło i od serca :) pozdrawiam :)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję :) nie da się pisać inaczej, te wspomnienia wszystkie w serduchu mieszkają... :)

      a marzyć trzeba, bo marzenia lubią zaskakiwać! :D

      Usuń
  3. Ja też tam kiedyś dotrę! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Magiczne miejsce.Czekam też na historię o wulkanie,jak mu tam było...Aso-san;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. nie no, jak nic trzeba zaplanować jakąś wielką blogową wyprawę! Jakaś akcja "Matki na szlaku źródlanej rozpusty" czy coś takiego ;))

      Usuń
  6. Ale tam bosko!
    Moze kiedys sie wybiore :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Absolutnie cudownie! Mam nadzieję, że kiedyś uda nam sie wyjechać do Japonii :) Pozdrawiam serdecznie, Monika

    OdpowiedzUsuń

PS. Jeśli nie chcesz się logować, wybierz opcję "Nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię