Post wtrąceniowy, bowiem nie miałam kompletnie dziś czasu dokończyć tematu zdobienia ścian... Jutro napiszę, promise ;)
Rano batalia z czasem by zdążyć z Zosieńką na wizytę kontrolną u laryngologa - a była to walka niebanalna, bo ogarnięcie całego porannego ceremoniału podawania leków, turlania, przewijania, karmienia, podawania kolejnych leków, czyszczenia noska, pędzlowania uszu, zakraplania kropli, karmienia znów, ubierania do wyjścia i chustowania, w międzyczasie tuląc i uspokajając i zagadując maleństwo, mając mocno ograniczony czas.... to naprawdę wyzwanie :) Dałyśmy radę, przeżyłyśmy drogę i całkiem spokojnie zniosłyśmy wizytę u lekarza (jest lepiej ale ciągle nie "dobrze", wymaz pobrany i leczymy dalej). I wszystko byłoby zupełnie nieźle, gdyby nie to, że wirusy znalazły wyłom... Zachorzałam i ja.
Maseczka założona (tfu!) i nastąpiła mobilizacja wszystkich sił obronnych organizmu.
Zosia usnęła, a ja zabrałam się za zdrowienie pełną parą :) "parą" to słowo-klucz! ;)
Od paru dni płuczę gardło na przemian szałwią i wodą utlenioną, a w przerwach psikałam Tantum Vede, toteż gardło jest jako-tako opanowane. Ale ogólnoustrojowo trzeba czegoś więcej. Tradycyjne metody naszych babć są poza moim zasięgiem z uwagi na dietowe ograniczenia... Mleko, miód, masło, cytryna, czosnek - czołowe uzdrawiacze, tak skuteczne, aż żal...
Sięgam zatem po pomysły hen ze wschodu... Na pierwszy ogień napar ze świeżego imbiru (spoooro go, pogotowane trochę by napar wyciągnął "moc" ;)).
Z kubasem parującego, zabójczo pachnącego i pikantnego napoju powędrowałam następnie do łazienki, by zafundować sobie uzdrawiający, prawie-japoński onsen... :D Kąpiel podczas choroby może nie być wskazana, jeśli ktoś po niej zamierza się głupio dać przewiać, ale jeśli zachowa rozgrzany organizm w cieple, to taka gorąca kąpiel ma magiczną moc.. A duszę leczy na pewno :)
Zatem, przepis na uzdrowicielskie ofuro w warunkach polskich:
Bierzemy porządny prysznic, szorujemy się, masujemy i dokładnie opłukujemy, zawijamy w duży ręcznik lub szlafrok, opłukujemy wannę i napełniamy ją gorącą wodą (ok 42 stopni). Łazienka jest cudnie zaparowana, można pokusić się o bonusową aromaterapię i pozapalać świeczki lub dodać olejku, ja wybrałam sole lawendowe... Stawiamy w zasięgu ręki ręczniczek do ocierania twarzy, kubek naparu i dobrą książkę, po czym zanurzamy się w kąpieli...
Po takiej kąpieli błyskawicznie ubieramy się, zakładamy ciepłe skarpety, i pakujemy pod koc, podczas gdy mąż przyrządza ajurwedyjskie mleko (owsiane) z kurkumą :)
Raj!
A proces kąpielowego zdrowienia uświetniła mi książka Bruczkowskiego, do której uwielbiam wracać - "Bezsenność w Tokio". Akurat czytałam fragment, którego akcja działa się na Kiusiu, wśród zieleni i gorących źródeł...
Jak tu się nie zgodzić? :)
tam właśnie na chwilę przeniosła mnie kąpiel... wirusy nie mają szans! :) wracam pić mleko z kurkumą i podtrzymywać ciepełko tuląc się do męża.. zdrowienie to jest to!
Dobranoc! :)
Translate
o herbacie, kulinarnych inspiracjach, eko-matkowaniu i wszystkim, co mi w duszy gra :)
O mnie
- Unknown
Kategorie
Archiwum
-
▼
2013
(38)
-
▼
listopada
(23)
- Chwila oddechu... ;)
- Liebster Award - szalenie miła nominacja... i garś...
- DIY - odżywcze mazidło mrozoodporne, czyli krem oc...
- Fenomen video 'Co ciąża zmieniła?...' :)
- Niczym płynne złoto... oleje naturalne, ich właści...
- Wielorazowo - tym razem coś dla mam
- Radosne pieluchowanie - wielorazowe i kolorowe :)
- Mleko na wagę złota! Batalia o karmienie piersią...
- DIY: Zamiast Carmexu, Chapstick'a i Nivea - natura...
- Kosmetyki dla niemowląt - ile, jakie, po co?
- Coś dla ciała! Skład produktów i kosmetyk- cud :)
- Wspólna kąpiel z dzieckiem - tabu, czy norma?
- Antidotum na szarość
- Poporodowe zmory - o czym warto wiedzieć wcześniej
- Czas na miłość! Czyli związek po narodzinach dziecka
- Długi weekend pod znakiem Draculi i kołdunów
- DIY - ściany jak z bajki, własną ręką malowane ✿ (...
- Leczenie może być przyjemne! ;)
- DIY - ściany jak z bajki, własną ręką malowane ✿ ...
- Popcorn dla fanów Dextera.. i nie tylko ;)
- Jak przetrwać domową burzę wirusową
- Zombie muffins, czyli muffiny (nie tylko) na Hallo...
- Matcha, czyli miłość fanów zielonej herbaty
- ► października (1)
-
▼
listopada
(23)
O kurcze... ale się rozmarzyłam;) A właśnie jesteśmy w trakcie remontu nowego mieszkania w którym będzie wanna, moja pierwsza w życiu wanna;)
OdpowiedzUsuńDużo zdrówka!!!
UsuńDziękujemy! :))
Usuńa wanna to najlepsze dobro, ot co! Długo, długo czekałam na nią też - bo od 8 roku życia, odkąd rodzice zmienili ją na kabinę ;) i teraz jest moim ukochanym domowym luksusem...
Zobaczysz jak Ignaś będzie szalał w wannie! :D
Kochana wraca do zdrowia jak najszybciej!
OdpowiedzUsuńP.S. A mi się marzy chociaż półgodzinna, bezstresowa kąpiel :D
Taki to nasz matczyny los, że kąpiel urasta do rangi najwyższego luksusu! :D da radę niebawem! :))
UsuńPo tym wpisie myślę, że dobrze by było zachorować :D albo może lepiej zrobię to bez choroby :D
OdpowiedzUsuńtaak, myślę że bez choroby jest nawet przyjemniej ;))
Usuń