Jest chmurno, do szpiku kości przenika paskudna, marznąca mżawka. Ale w domu jest promiennie, bo Zośka się śmieje zaczepnie, gryzie i ślimaczy wszystko co w jej zasięgu - a zasięg ten w magiczny sposób się powiększa... Kiedy na nią patrzę to przebiera łapkami całkiem niepozornie i zdaje się być w miejscu, gdy jednak odwrócę się na chwilę, pokonuje -chyba susem- wielgachne dystanse! Pełznięcia więc nie widać, widać za to rezultaty ;)
W taki dzień, kiedy obserwuję naszego szkraba i rozgrzewam się jego uśmiechem (i gorącą herbatą), nachodzą mnie wspomnienia... Wszystkie, nawet najwyraźniejsze wspomnienia zacierają się z czasem, a z tych dni ani chwili utracić nie chcę. Czas zatem na post intymny, niczym notatka z pamiętnika... Za co z góry przepraszam.
:)

23 lipca 2013
godzina 4:24

39 tydzień ciąży. Wstałam chcąc iść do łazienki, po raz chyba setny tej nocy (radosna norma tych 9 miesięcy). A na podłodze przy łóżku jakoś czerwono i wodniście... Myślę "więc to dziś" i budzę męża, lekko rozdygotana, bo ta czerwień niepokojąca. Pakujemy się w samochód i jedziemy do lekarza. Około 6:00 już jestem badana - to chyba nie wody, raczej czop śluzowy, bo pęcherz płodowy wydaje się być cały, rozwarcie na palec. Skurcze na KTG standardowe - od 35 tygodnia przekraczały skalę. A jednak były inne, bo bolały coraz mocniej. Częstotliwość - regularnie co 7 minut. Lekarz mówi żartem, bym nie rozkręcała pełnej akcji porodowej po 16, bo pacjentki ma poumawiane ;) Wstępnie umawiamy się na KTG wieczorem, lub na telefon. Mamy czekać aż szyjka "ruszy". Wychodzimy, w sumie nie wiedząc co robić. Mąż już wziął wolne w pracy, ja czułam, wiedziałam że to już się zaczęło...
Dzień budził się dość chłodny, postanowiliśmy pojechać do mojej mamy na śniadanie i zobaczyć jak się będzie rozkręcać. Skurcze co 6,5 minuty, coraz bardziej dokuczliwe.


9:30

Jesteśmy u mamy, chodzę po mieszkaniu, boli. Postanawiamy przejść się na spacer, w ramach "masażu szyjki". Zatem wybieramy się do zoo :) Wietrznie, chłodno, ale przyjemnie. Ładnie zrobili te nasze białostockie zoo, nie widziałam odnowionego. Sympatycznie. Coraz trudniej mi chodzić, postanawiamy zajść do pobliskiej restauracji włoskiej na herbatę. Zjadam swoje ostatnie lody... Trzeba przyznać, że adrenalina nas trzyma, oboje jesteśmy podekscytowani. Nie możemy się już doczekać przytulenia naszej Zosi.

12:00
Skurcze co 5,5 minuty. Jedziemy do domu. Ćwiczę. Boli coraz mocniej. Robię kółka po mieszkaniu, biorę kąpiel.

15.00
Mam głupawkę, kręcę biodrami i oglądam w kółko to:

Nie pomaga, ale śmieję się przez łzy ;)

17:00
Jedziemy do lekarza. Skurcze co 4,5 minuty, a mnie roznosi.
Wieści niestety niewesołe. Szyjka bez zmian, skurcze poza skalą, boli. Lekarz robi wstępny rekonesans w klinice, sprawdzając czy będzie miejsce, po czym zapisuje mi czopki rozkurczowe. Aplikuję 2 rodzaje, zgodnie z zaleceniem. I jedziemy do domu, ciekawi co dalej... No dobra, ciekawość to złe określenie - raczej niecierpliwi, bo ileż to jeszcze ma trwać?

20:30
Kosmos, skurcze zwariowały bez reszty, są co 4- 3 minuty, ale ich skala się rozszalała, raz mocny, raz słabszy... Dzwonię do lekarza, umawiamy się w klinice.

21.00
KTG pokręcone tak jak i moje nerwy, skurcze rozregulowały się i roztańczyły, boli nieznośnie, a szyjka niezmiennie z rozwarciem na palec... Debata w klinice trwa. Robimy USG, sprawdzamy czy z Zosią wszystko ok. Wszystko w porządku, tętno w normie, toteż decydujemy że nie ma sensu ładować oksytocyny, bo to tylko pogorszy akcję skurczową a może wcale nie pomóc. Lekarz sugeruje jechać do domu i poleżeć w wannie - "albo się rozkręci, albo uspokoi". No to jedziemy...

~22.30
Mówię mężowi, żeby położył się spać, a ja spróbuję poleżeć w wodzie i zbudzę go jak będzie trzeba...

~22.50
Nie zdążył zasnąć - krzyczę z łazienki, żeby mi pomógł wyjść, bo ja nie wytrzymam... Boli kosmicznie, gryzę palce, ledwo daję radę się ubrać, półprzytomna daję się sprowadzić po schodach do samochodu. Droga do kliniki wydaje się torem przeszkód - bruk, roboty na drodze: wyrwy, dziury, uskoki... Wiszę uczepiona rączki nad drzwiami i generalnie mam poczucie, że nie dojadę, no nie zniosę kolejnego skurczu ani kolejnego uskoku na drodze, chce mi się wyć. Postanawiam solennie, że jak ta nieszczęsna szyjka dalej ze mnie kpi, to będę błagać o cesarkę, bo to już nie jest fizycznie do zniesienia dłużej...

~23.30? straciłam poczucie czasu
Położna otwiera nam drzwi, mówiąc "o, zakładaliśmy się kiedy Państwo wrócą... :)". Dziwne, nie prowadzą mnie już na badanie, tylko na salę porodową od razu. Nie wszystko do mnie dociera, ale kładę się posłusznie na fotelu, mówię tylko, że strasznie boli. Słyszę "no nic dziwnego, mamy już 6 cm"... To wiele wyjaśnia, skoro do 5 cm jest najgorzej, potem z górki. I faktycznie dalej jakoś tak szybko poszło, słyszę tylko że dzwonią do mojego lekarza, po chwili wchodzi przesympatyczny anestezjolog i pyta czy znieczulamy. Planowałam rodzić bez znieczulenia. Planowałam rodzić na kole porodowym i używać przyrządu TENS przeciwbólowo. Planowałam. Ale jakoś w tej chwili było mi wszystko jedno, ten dzień był taki długi i tak boli... Tak, znieczulamy, poproszę. Anestezjolog wysyła mego męża po jakieś dokumenty, jak się okazuje był to jedynie pretekst, by oszczędzić mu widoku wkłuwania się żonie w kręgosłup :) KTG sobie radośnie szaleje, skurcze czuję, bolą, ale da się wytrzymać, nareszcie! Żartujemy sobie i rozmawiamy, anestezjolog naprawdę ma dar - poczuciem humoru znieczula silniej niż lekami :) Przyjeżdża mój lekarz prowadzący. Mąż podaje mi wodę, wspiera, ktoś mi ociera twarz, nie wiedzieć kiedy włączyło mi się te klasyczne "oddychanie", nie słyszę już o czym rozmawiają. Do sympatycznego grona na sali dołącza położna noworodkowa. W końcu znów badanie - 10 cm! I wtedy czuję że odchodzą wody, raptowne ciepło... Mówię że poszło, po chwili położna potwierdza, po czym najdelikatniej mówi "takie wiosenne"... Zielone! Ale ciepły spokój położnej mnie uspokaja, mówi pogodnie że zaczynamy. No to zaczynamy! Do sali wchodzi pediatra, a mój lekarz włącza się do akcji. Położna tłumaczy mi jak przeć, mężowi tłumaczy kiedy podnosić mi głowę. Przemy...
...I jestem w innym świecie. "oddychać, oddychać..." powtarzam w myślach jak mantrę. I przemy. Wszystko znika, jest tylko to piekielne ciśnienie i głos położnej... Po drugim razie słyszę "jest główka, już tylko odrobina!", a po trzecim czuję że mam rozsuwaną koszulę, lekarz i położna dopingują, ostatni raz - i cały świat znalazł się raptem przytulony do mego serca... Usłyszałam tylko tuż przy uchu "Dziękuję, kocham cię! Śliczna jest...". Oniemiałam ze szczęścia, z tego niewypowiedzianego szczęścia, które wraz z kilkoma łzami witało największy cud. Dziękuję, mój Miły! Kocham Cię córeczko. Kocham!

Była godzina 2:00, 24 lipca. Zosieńka przyszła na świat zdecydowana, z mocnym głosem, silna... i głodna ;) 10 punktów, 3370 g i 55 cm Szczęścia. I ten spokój, gdy leżała przytulona...


I faza porodu trwała 21 godzin.
II faza trwała niecałe 15 minut.
...I przedziwnym sposobem była to najpiękniejsza doba w moim życiu.

Dziękuję, że Jesteś!

17 komentarzy:

  1. intymnie. Bardzo intymnie na tyle, że czułam się, jakbym była blisko Was:) Pozdrawiam:)

    http://www.alelarmo.blogspot.com/ o Mamach. dla Mam.

    OdpowiedzUsuń
  2. jak czytalam to bylam myślami przy moim porodzie...bardzo podobny, tez skurcze były nie do wytrzymania a rozwarcie nie chciało się zrobić :)
    z tym ze ja miałam masaże szyjki(to dopiero jest ból-przy tym skurcze to pikuś)
    jakie to jest cudowne,trudne,piękne uczucie...
    pozdrawiamy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rety, współczuję masażu! (nie wiem jak podłym poczuciem humory musiał być obdarzony twórca tej nazwy...) słyszałam o tym kosmiczne historie, zwłaszcza leżąc na patologii ciąży słuchałam opowieści kobiet z indukcji... całe szczęście udało się tego uniknąć.
      Ale niesamowite, jak wpływa na naszą pamięć macierzyństwo, prawda? Że jednak to były tak piękne, choć tak straszne chwile :)

      Usuń
  3. Mnie to dopiero czeka. Podziwiam, że mając skurcze potrafiłaś normalnie funkcjonować. Siebie widzę znieruchomiałą, nie mogącą wykrztusić z siebie słowa i przerażoną :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze skurczami to bardzo różnie bywa, ja niby byłam przyzwyczajona, ale te porodowe jednak zwalały z nóg. Aczkolwiek jeśli wiesz, że funkcjonowanie to naturalny masaż szyjki, dający szansę na szybszy "finał", to motywacja jest silna :D
      Dasz radę! :)

      Usuń
  4. Zdecydowanie nie mogę czytać takich historii. Płaczę jak bóbr ze wzruszenia (jeszcze nie ze strachu, hehe). Świetne wspomnienie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) strach jest całkiem zbędny, nie daj się :) Ale siła uczuć jest niesamowita...

      Prawdę mówiąc dobrze móc do tego wrócić... drukuje tę notatkę i wklejam do Albumu Zosi, niech wie jak przyszła na świat :)
      Trzymam kciuki by Twój poród był lekki i równie szczęśliwy :)

      Usuń
  5. Pamiętam ten dzień. Jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu - chyba Powiedzenia przez Ciebie Tak podczas nasze ceremonii zaślubin dorównuje momentowi przyjścia na świat naszej cudownej córeczki.
    Ja widziałem ten dzień troszeczkę inaczej jednakże nie będę się rozpisywał i dodam tylko kilka zdań od siebie.
    Dzień radosny, nerwowy i trudny. Moment oczekiwania na naszą córeczkę dłużył się niemiłosiernie.
    Możliwość spędzenia razem tych ostatnich chwil przed rozwiązaniem jest nie do opisania - dziękuję za wspólny spacer i kawę.
    Dziękuję za 10 minut snu po naszym wieczornym powrocie. Zdążyłem tylko założyć piżamę gdy usłyszałem - Jedziemy, nie dam rady dłużej.
    Próba pojechania na skróty - pierwszy raz widziałem żonę wiszącą w powietrzu w momencie przejechania 10 metrów przez remontowaną wówczas drogę - krzyczącą głupi pomysł głupi pomysł, boliiiiii. - zaoszczędziliśmy dobrych kilka minut.
    Anestezjolog - wróciłem kiedy akurat podawał znieczulenie - hmm to mu się udało zdążyć przed moim powrotem. Cały poród pytał czy wszystko ok i czy nie chcę usiąść - jak się potem okazało kilka dni wcześniej, przyszły ojciec mdlejąc wywrócił kroplówkę ze znieczuleniem swojej małżonki.
    Ostatnia faza porodu - nigdy nie widziałem takiego wysiłku - i nie wiem czy będąc na miejscu mojej żony dałbym radę - widziałem każdy napięty mięsień na Twoim ciele. Nie da się opisać tej siły którą miałaś tej nocy i masz każdego dnia opiekując się naszą córeczką. Nie ma słów które są w stanie opisać determinację oraz uczucie kiedy widzi się kobietę swoich snów trzymającą pierwszy raz w objęciach nasze dziecko - płaczącą ze szczęścia.
    Kocham Cię Skarbie za ten wysiłek i ból. Kocham Cię za tą radość którą wniosłaś tej nocy do naszego życia. Dziękuję Ci za to że Jesteś. Nigdy nie zapomnę :)

    Mąż Piotr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję...
      nie wyobrażam sobie porodu samotnie, Twoja obecność i wsparcie były niezbędne, bardzo Ci za to dziękuję... A przede wszystkim dziękuję za nasz Mały Cud :* Kocham Was :)
      ...i za to że choć widziałeś o wiele więcej niż wedle rad powinieneś, nie tylko nam to nie zaszkodziło, a wręcz wzmocniło więź...

      Ps. Nie pamiętałam tych okrzyków w samochodzie... ;)

      Usuń
  6. Przepiękne zdjęcie na dywanie! i relacja też :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Zdjęcie niestety nie własnego autorstwa - Zosia miała sesję kiedy skończyła 2 tygodnie, także tu ukłon w stronę sympatycznego małżeństwa z OrganixPhotos :)

      Usuń
    2. Z prawdziwym wzruszeniem przeczytałam Wasze chwile upamiętniające narodziny Waszego maleństwa, a mojej - z każdym dniem radosnej i ciekawej świata - wnusi Zosieńki. Dzięki Wam JEST i cudowne jest to, że mogę Ją kochać, bardzo, bardzo :))), Was też kocham.
      Podziwiam Waszą odwagę w opowiedzeniu - innym - intymnej bądź, co bądź historii, przyjścia na świat Zosi. Wiem jednak, że są to chwile, które warte są takiej szczerości i to nie tylko ze względu na przyszłość, czyli wspomnienia powitania świata przez Zosię, ale i ze względu na Was jako Jej rodziców.
      Oto jak narodziny dziecka zmieniają małżonków w rodziców :)))

      Z serca życzę radości z bycia Rodziną, szczęścia ze wspólnego przeżywania każdego dnia, które niesie nasza codzienność.
      Kocham WAS !
      - mama Asi i Piotrusia, babunia Zosieńki. Te "babunia " za każdym razem wywołuje uśmiech i ... tak cieplutko robi się w moim babcinym serduchu.

      Usuń
  7. Już nie mogę się doczekać tej chwili :)
    pozdrawiam
    http://swiat-mimi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękny tekst. Piękne wspomnienia :)

    OdpowiedzUsuń

PS. Jeśli nie chcesz się logować, wybierz opcję "Nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię