Zima, w końcu! Nie powiem, pasowała mi ta nasza pokręcona jesienna pogoda, ale troszkę bieli dobrze światu robi... :) Jaśniej, pogodniej i czyściej wokoło ;)
A w domu cieplutko dla kontrastu, w kolorach, uśmiechu i zapachu chai... Taką zimę lubimy!

Skoro już tak sielsko, cieplutko i pogodnie się zrobiło, herbaciana załączyła Muminki... bo zima w Dolinie Muminków jest jeszcze fajniejsza! I pachnie naleśnikami Mamusi Muminka, muszę zrobić... (znacie przepis? podaje go Małgorzata Musierowicz :) genialne są!)

U nas leci odcinek w oryginalnej, japońskiej wersji językowej, ale polską wersję lubię też :) Zatem, z dedykacją dla Was:


No tak, i mi wyszło - wcale nie o Muminkach miało być!
Bo to post o chustowaniu jest :) Serio :P 
Dlaczego dzisiaj? Ano, byliśmy dziś na rodzinnym spacerze - luby mój bawił się w przewodnika i zaprowadził nas gdzieś hen, w leśne ostępy... W śniegu brnęliśmy niemal po kolana, niosąc coraz większe czapy śniegowe na głowach. Ale to dla zdrowia wszystko, dla zdrowia! ;) I po kładkach podejrzanych szliśmy, i na wpół-zamarznięte bagno wleźliśmy... 
Taki ot, spacerek herbacianej kangurzycy i jej rodzinki :D
Kiedy wracaliśmy już do domu, zdałam sobie sprawę, jakie to kurka szczęście! Bo nie wyobrażam sobie spaceru z wózkiem w taki dzień, a już na pewno nie tak fajnego... ja w zasadzie w ogóle rzadko kiedy wyobrażam sobie spacery z wózkiem, bo ów sprzęt zwykle przegrywa w przedbiegach ;) Obecnie wybył do piwnicy, bo nam w domu zawadzał - pełnił wcześniej rolę kołyski, ale Zosia urosła i wygodniej jej na łóżku. 

Właśnie dlatego chcę napisać dziś o chustowaniu. Bo jest zima, piękna, biała - dzieci oglądają ją z radością i ciekawością. A o niebo lepiej ogląda się w pionie, kiedy widać znacznie więcej świata, niż tylko niebo właśnie ;) Bo zimą aż się prosi o wyprawy, o te całe brnięcie w śniegu, o oglądanie cudnie ośnieżonych krajobrazów. Na sanki jeszcze za wcześnie... ;) I jeszcze trochę dlatego, że kiedy zdarzyło mi się pytać dawniej znajome matki, czy nie rozważały noszenia w chuście, kilka razy usłyszałam "w sumie myślałam, ale najpierw dziecko było za małe, a potem była zima...".
Taaak...

Zocha po raz pierwszy została zachustowana w poważnym wieku 3 tygodni, kiedy byłam na granicy wytrzymałości - Zosia kolki miała takie, że każde odłożenie dziecka kończyło się krzykiem realnie grożącym wizytą opieki społecznej, a mnie już przyciskał głód i w oczy zaglądała desperacja. Zamotałam - i voila! Nastała błoga cisza, przy jednoczesnej cudownej swobodzie ruchów... Od tamtego czasu chusta to podstawowy "sprzęt" w domu i na zewnątrz. Nie wiem, jak przebrnęlibyśmy przez czas kolek, nietolerancji laktozy, czy zaostrzenia refluksu, gdyby nie to. Nie wiem jak byłabym wtedy w stanie cokolwiek ugotować, uprasować, czy - banalnie - zjeść śniadanie lub wyskoczyć do sklepu. Chusta to było nasze wybawienie :)

Nie będę tu przytaczać żadnych cytatów, ani opinii wymienianych przez autorytety. 
Napiszę tylko to, co dyktuje mi własne doświadczenie.

Zatem, dlaczego WARTO chustować:
  • nic tak nie uspokaja dziecka jak bliskość matki (i ogólnie tulenie, bicie serca)
  • zapewnia naturalny masaż brzuszka dziecka 
  • daje nam swobodę ruchów - obie ręce wolne :)
  • z dzieckiem w chuście można wejść WSZĘDZIE! nie dotyczą nas ograniczenia wózkowe - schody, korzenie, błoto, wąskie ścieżki, góry, doliny...! 
  • chustę można zabrać WSZĘDZIE i zachustować dziecko w każdej chwilli (potrzebujesz rąk, a nie ma kto przypilnować niemowlęcia? chodzące dziecko zmęczyło się na spacerze? 2 minuty i gotowe)
  • dziecko w chuście obserwuje świat z naszej perspektywy, na spacerze widzi wszystko wokół zamiast nudnego wycinka nieba, szczytów drzew i ostatnich pięter budynków (znaczy, dopóki chce i nie śpi;)), a w domu ogląda z uwagą wszystko co robimy (ach, ten zachwyt dziecka obserwującego zmywanie! bezcenne! :)) 
  • kołysanie naszym chodem fantastycznie usypia dziecię
  • utrzymuje bioderka dziecka w prawidłowej pozycji (oczywiście pod warunkiem prawidłowego wiązania!)
  • ratuje nasz kręgosłup... każda matka chyba wie, jak potwornie działa na plecy częste noszenie dziecka - prawidłowe zachustowanie pozwala na równomierne rozłożenie ciężaru, no i na wyprostowanie się... :) 
  • jedna chusta - a wariantów noszenia mnóstwo! Zawsze znajdzie się sposób wiązania odpowiadający idealnie naszym potrzebom, na każdym etapie rozwoju dziecka
  • pozwala włączać dziecko w rytm naszych codziennych czynności- tym samym wszystko nie toczy się wokół dziecka, ono natomiast w pełni uczestniczy i poznaje nasze życie
  • ...wspominałam, że mamy obie ręce wolne? ;)
Można by jeszcze napisać o tym, ileż jest wzorów i kolorów chust - no bajka! Ja się obecnie uśmiecham do lubego, delikatnie sugerując, że chustę mam na sobie częściej niż kreacje i biżuterię, więc jakby chciał mi zrobić prezent... ;)

Zawitkowski podkreśla, że częstym błędem popełnianym przez rodziców jest ciągłe noszenie niemowlęcia w pionie - i ogólnie się z nim zgadzam. Aczkolwiek wszystko z głową. Przykładowo, ortopeda zalecił częstsze noszenie w "kieszonce" (pionowa pozycja, którą można stosować od pierwszych dni życia) zamiast w "kołysce" (pozycja półleżąca), ze względu na ułożenie bioder, a poza tym na Zosine kolki i refluks pomagało wyłącznie pionizowanie. Więc na pewno warto pamiętać, by nie nosić cały dzień maleństwa w jednej pozycji, by nie obciążać ani kręgosłupa dziecka, ani bioder. Myślę, że dbanie o prawidłowe zamotanie i o różnicowanie pozycji przybieranych przez dziecko całościowo w ciągu dnia, to klucz do bezpiecznego rozwoju. Z resztą, matczyna intuicja pokieruje na pewno :)

Kangurowanie fajne jest!

14 komentarzy:

  1. piękna zima i spacer na pewno cudny! A chusta- widzę, że bardzo praktyczna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na marcowe warsztaty w moim mieście - tam ma być szkolenie na temat chusty i sposobu używania. Jak dla mnie idealne rozwiązanie przy szybkim wyskoku do pobliskiego sklepu - nie trzeba taszczyć całego wózka a później go wciągać na piętro do mieszkania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fajnie, że macie warsztaty :) chusta w ogóle jest najpraktyczniejszym rozwiązaniem wszelkich wyjść - z wózkiem to cała wyprawa, a jak nie ma się wózkowni to w ogóle kosmos z targaniem, czyszczeniem kół itp... A dodając do tego wózkowe ograniczenia możliwości dotarcia w wiele miejsc, wybór przed każdym niemal spacerem staje się jasny ;)

      Usuń
  3. Szkoda ze ja nie uzywalam bo widze ze fajnie sie sprawdza :)
    pozdrawiamy cieplyko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sprawdza się świetnie!
      siostra ma duże już córy, a nadal lubi mieć chustę pod ręką, bo na dłuższych wyjściach bywa, że nóżki się zmęczą... ;)

      Usuń
  4. Hej, trafiłam do Ciebie, bo przyciągnęła mnie nazwa Twojego bloga:)
    My też miałyśmy taką chustę - bardzo się sprawdziła:)
    pozdrawiam
    http://nosjakmuszelka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło Cię gościć :) zapraszam! :)

      a motanie dodaje życiu uroku... ;)

      Usuń
  5. Ale super. Dzięki za przypomnienie o sobie, nie wiem, gdzie mi umknął Twój blog. A ten post rewelacyjny. Bo ja się właśnie nomen omen motam i zastanawiam. Czy na pewno chcę wózek, czy da radę z samą chustą. Myślę, że decyzja została już gdzieś podjęta wysoko w zakamarkach podświadomości, bo częściej widzę argumenty na "bez wózka".
    Jeju jak ja się nie mogę doczekać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I w ogóle to cudownie wyglądacie w chustach. :)

      Usuń
    2. oj, zamotane jest te macierzyństwo, co tu kryć... ;)
      z wózkiem to powiem szczerze, że najlepszym rozwiązaniem byłoby pożyczenie od kogoś jakiegoś egzemplarza. Bo jako wydatek, to w moim odczuciu się niespecjalnie opłaca... :( my kupiliśmy. I w użytku jest tylko gdy dziadkowie Zosieńki chcą z nią/z nami wyjść. Przydaje się chyba tylko do pakowania zakupów ;) No i kołyską był genialną! (zawieszenie paskowe;))
      Chusta wygrywa, co tu kryć :)

      Usuń
    3. dziękujemy :D ...a czujemy się jeszcze lepiej! ;)

      Usuń
  6. Jak odkryłam chusty Filip miał już pół roku i był bardzo ruchliwym dzieckiem. Na warsztatach próbowałam go zawiązać, ale było ciężko i odpuściłam. Żałuję, że nikt nie pokazał mi tego, jak byłam w ciąży albo na początku macierzyństwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie szkoda, dziecko przyzwyczajone pewnie inaczej reaguje... Ale myślę, że nic straconego - jest parę wiązań, w które wystarczy dziecko włożyć i docisnąć, dwa ruchy praktycznie, np. podwójny x z przodu i z tyłu (dzieci luuuubią zarzucanie na plecy! :D). Może by się Filipek dał jeszcze przekonać :)

      Usuń

PS. Jeśli nie chcesz się logować, wybierz opcję "Nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię