źródło |
Jedni na Walentynkach słowne psy wieszają, inni uwielbiają różowo-serduszkowy klimat. A mnie tam w zasadzie jest wszystko jedno... Chyba wyrosłam z serduchowego czaru, jednocześnie uodparniając się na komerchę.
No bo okazywać sobie uczucie warto na co dzień, randki najlepsze są bez okazji, a prawdziwą magią miłosnych upominków są zwykle niespodzianki - walentynki narzucając wszystko w pakiecie, zabierają większość uroku. Podoba mi się za to bardzo świętowanie japońskie, czyli obdarowywanie płci brzydszej własnoręcznie przez płeć piękną zrobionymi czekoladkami (nie ma strachu, panowie mają okazję zrewanżować się miesiąc później, w Biały Dzień).
Ale walentynki to dla mnie kartki. Przedwczoraj, szperając we wszelkich ważnych dokumentach, trafiłam na pierwszą walentynkę od mego męża (wtedy jeszcze nawet nie narzeczonego ;)) i wiecie, to naprawdę rozbraja :)
Sądziłam, że w tym roku zignorujemy ten dzień - czasu nie ma, kasy też nie, za to niewątpliwie jest Dziecię. Ale okazało się, że mój Miły miał Plan. Herbaciana matula nieco spsuła niespodziankę, bo przy mnie, niczego nieświadomej, potwierdziła że przyjedzie zająć się Zosią ;))
Ale prawdziwym psujem okazała się sieć kin Helios.
Wiecie, z nas są straszni filmoholicy. Z męża bardziej, ale herbaciana dzielnie stara się dotrzymywać mu kroku. A czas ciążowo-niemowlęcy nie sprzyja wypadom do kina... W ciąży w kinie było mi za głośno, a po porodzie, cóż...;)
Tym sposobem ostatnie filmy, które obejrzeliśmy w kinie, to obie części Hobbita... tak, w rocznym odstępie. Tyle. Co prawda w dom nadrabiamy ile się da, ale kino to jednak kino... Zatem to, że Miły mój zaplanował japońszczyznę i kino, to nie jakiś walentynkowy banał, tylko odpowiedź na potrzeby serc ;)
Niestety plan na jutro całkiem się pozmieniał. Albowiem kiedy parę dni temu chcieliśmy sprawdzić repertuar i zrobić rezerwację, okazało się, że wpisany był wyłącznie "Maraton Walentynkowy" - czyli noc ckliwości. Nie dowierzając, zadzwoniliśmy do kina spytać, czy repertuar na ten dzień okroili do maratonu. Sympatyczna pani powiedziała, że niezupełnie, że kilka filmów będzie granych normalnie, po czym wymieniła w zasadzie te same ckliwości co podczas maratonu. No ładnie. Nie pozostało nam nic innego jak tylko przełożyć wyjście na inny dzień, bo "Zimowa opowieść" raczej nie trafia w nasz gust kinowy...
Odwołaliśmy babcine pilnowanie Zosi, umówiliśmy na jutro fachowca i uznaliśmy, że porandkujemy innego dnia.
I wiecie co?
Helios przywrócił normalny repertuar na jutro. Szlag by ich.
źródło |
Ale nie ma tego złego ;) Jutro mam w planie pieczenie z Zochą ciasteczek - i zaopatrzenie się w jakiś dobry, naprawdę dobry film :)
Off top:
Frustracja aktualna: dlaczego, no dlaczego moje dziecię postanowiło ignorować poranne drzemki? Zasypia, a jakże, a śpi caaaaałe 15 minut, w porywach do 25... Śniadania nawet nie skończyłam, kurka...
wyspałam się! |
Translate
o herbacie, kulinarnych inspiracjach, eko-matkowaniu i wszystkim, co mi w duszy gra :)
O mnie
- Unknown
Kategorie
myśli luźne
rodzicielstwo
portrety
czas
relaks
zdrowie
kulinarne inspiracje
Japonia
herbata
eco
książki
matcha
DIY
ciąża
dzieciństwo
kosmetyki
pielęgnacja niemowląt
twórczość
BLW
karmienie piersią
kąpiel z dzieckiem
oleje naturalne
Muminki
chustonoszenie
film
gwiazdka
związek
życzenia
Totoro
halloween
kocie nastroje
miłość
nietolerancja laktozy
candy
chai
co sleeping
gender
Archiwum
-
▼
2014
(58)
-
▼
lutego
(11)
- Jaskiniowiec przepoczwarzony
- Dzień Legalnego Obżarstwa!
- 8 miesiąc cudów - Start! (i 8/52)
- Senne utulanki, czyli co nam nocą gra...
- Nie miała matka kłopotu, wstawiła dziecku łóżeczko...
- Ciasteczkowy Potwór zielenieje z zazdrości!
- Na fali przesłodzenia około-walentynkowego
- ...a jeśli każdą chwilę możesz przeżyć jeszcze raz?
- Co tam, panie, u stołu...? (&6/52)
- Powiew świeżości z nutką szaleństwa...czyli herbac...
- Przepis na uśmiech :) i 5/52
-
▼
lutego
(11)
Norma!
OdpowiedzUsuńU mnie bardzo długi czas drzemki były 30 minutowe.
A uśmiech Cię wita piękny, nie ma to tamto ;)
kurcze, bojkotuję taką normę! dotąd Zosia najlepiej spała właśnie podczas pierwszej drzemki... miałam wtedy zwykle 1,5 godziny (ach!)
Usuńale fakt, ten uśmiech serducho mi topi i jakoś tak wynagradza... a zawsze taka się budzi :) <3
15minuti Ty narzekasz??? Lila potrafiła spać 7 i wstawać wyspana :)
OdpowiedzUsuńJa w zeszłym roku dostałam pocztą kartkę walentynkową od mojego Męża i też się bardzo wzruszyłam, więc Walentynki bez szału, ale pewne tradycje warto pielęgnować, po latach-rozczulają :)
7 minut to nie drzemka, to zmrużenie oczu! Nie nie... nam się chyba przedwczoraj zdarzyło coś takiego właśnie, ale ja tego snem nie nazwę, mowy nie ma :P
UsuńTylko tak strrasznie ciężko się do tego przyzwyczaić! dotąd zawsze przyśnięcie Małej było dla mnie sygnałem: teraz MASZ CZAS. A tu raptem - niby zaśnie, a ja co najwyżej pranie mogę wstawić... :P
...pocztą! Ależ fajnie! :D
ta odnaleziona w szafce walentynka od Lubego była z kolei SZYTA ręcznie. kilka warstw kolorowych papierów i ażurowy wzór wycięty. Dalej nie mogę uwierzyć jak na nią patrzę! :D
dobry plan:):) ja zamierzam chłopakom umilić czas i liczę na wzajemność:):) wieczorem przydałby się dobry film:) pozdrawiam:):)
OdpowiedzUsuńu nas ten dobry film został przerwany przez Zochę, która uznała, że 23.00 to jest ten moment, kiedy już definitywnie śpi się przy mamie...
Usuńale było naprawdę fajnie! :)