Muszę się dziś wyżalić. Zosia nie skończyła jeszcze 4 miesięcy, a już chyba setny raz muszę ścierać się z lekarzem/ położną i odmawiać przejścia na preparat mlekozastępczy... Skąd takie parcie do licha? Nutramigen panaceum na wszystkie kłopoty? A co ze wszystkimi wartościami mleka matki?

Zaczęło się już tydzień po porodzie. Położna środowiskowa, słysząc o problemach kolkowych i napadowym płaczu Zośki zasugerowała odciąganie pierwszej fazy pokarmu, by sprawdzić czy to nie kłopoty z trawieniem laktozy. Mimo odciągania naprawdę źle się działo, Zośka prężyła się i wiła przy jedzeniu, brzuszek miała twardy i obolały, więc po konsultacji z kliniką w której rodziłam, pojechałam zrobić test Kerrego - werdykt: ++++, a zatem nietolerancja laktozy wysoka. Co usłyszałam jako pierwsze? Odstawić od piersi, przejść na Nutramigen. Uparłam się jednak, córa doskonale przybierała na wadze mimo problemów, ssać chciała bardzo - ssak z niej urodzony, już na sali porodowej ciamkała :) - a ja pokarmu miałam mnóstwo. Kiedy tak postawiłam sprawę, okazało się, no proszę, że istnieją magiczne kropelki z enzymem laktazą, czyli w sam raz w zaistniałej sytuacji... Można? Można, kurczę. Dlaczego TO nie jest zatem pierwszą radą lekarzy?

Od tej pory pilnowałam się, trwał nasz system - przed każdym karmieniem odciągałam pierwszą fazę (dopóki nie pojawiło się mleko białe zamiast wodnistego, przeważnie około 40 ml), po czym dawałam kropelki Delicol, dopiero wtedy Zośka mogła zacząć jeść. Noce były trudne, obie musiałyśmy się całkiem rozbudzać przed karmieniem przez ten rytuał. Ogólnie było lepiej - nie idealnie, lepiej. Dalej płakała, kolki dokuczały, ale już nie tak, dało się funkcjonować, była dużo pogodniejsza. Czasami nasilały się problemy, ale zawsze jakoś tak to balansowało, byśmy dały sobie radę. Były chwile, kiedy płakałam razem z dzieckiem i rozważałam pójście do apteki i rzucenie tego... Ale potem widziałam jak Zosia tuli się do piersi, jak się przy niej uspokaja, i ja również się uspokajałam. Mówiłam sobie, że chociaż niech skończy 3 miesiące, że przynajmniej póki te mleko jest najbardziej wartościowe...
Laktator i Delicol były naszymi codziennymi towarzyszami przez 3,5 miesiąca. Jakiś tydzień temu odstawiłam zupełnie jedno i drugie :) Zosia od pewnego czasu w nocy jadła bez odciągania i bez kropelek, a nie widziałam negatywnych skutków, więc porzuciłam ten system całkowicie. Unormowało się! Przebrnęłyśmy! Yay! A Zosia nadal karmiona jest tylko piersią. Nadal doskonale przybiera na wadze, a ja nadal mam dużo pokarmu.


Ale przez ten czas nasilił się znacznie problem refluksu. Tutaj znów żonglerka lekami, dobieranie właściwych dawek i częstotliwości, znów milion "dobrych rad" wokół... I kolejne dyskusje nad przechodzeniem na sztuczny pokarm - mimo, że:

  • dzieci karmione sztucznie też mają problemy z refluksem
  • dziecko które dobrze przybiera na wadze i jego rozwój nie budzi zastrzeżeń nie wykazuje przesłanek do zmiany przyjmowanego pokarmu
Przede wszystkim z tym refluksem wcale nie jest już tak źle. Przy lekach ustawionych tak jak obecnie ulewa mniej, rzadziej zdarzy się napad płaczu, jeśli uleje przed karmieniem akurat. Leki przestała wypluwać, nauczyłyśmy się, znów. I kiedy dziś wykonałam telefon kontrolny do gastrologa, by opisać sytuację - jako lepszą, choć jeszcze nie do końca dobrą - usłyszałam "nie, to proszę przez 3 dni zacząć odstawianie od piersi i wprowadzać Nutramigen, to że problemy dalej występują sugeruje alergię dziecka na białka występujące w pani mleku"... Dopiero kiedy lekarz przypomniał sobie, że ona dopiero 4 miesiące skończy i że dobrze je, że ciut się pospieszył z opinią, dopiero wtedy się zmitygował i powiedział "a nie, to rzeczywiście, niemoralne wręcz byłoby zachęcanie pani teraz do odstawienia, to jeszcze kontynuować będziemy leczenie". Prowadził jej leczenie zaledwie przez 3 tygodnie!
To była moja ostatnia rozmowa z tym lekarzem. Rzucanie w ciemno tak drastycznych rozwiązań - przynajmniej w oczach karmiącej matki - jest po prostu niewłaściwe, a ja już nie mam siły ścierać się z najpopularniejszym trendem przypisującym "butelkę" w każdej sytuacji... 


Moje dziecko jest niesmoczkowe, a z butelki piło dotąd 3 razy (oczywiście odciągniętym pokarm). Moje dziecko uwielbia ssać, je sprawnie, dużo, często. W nocy przytula się do piersi, widać że jest to dla niej element bezpieczeństwa. Poznaje smaki potraw jakie jem, ma zapewnioną różnorodność, ale też dostosowanie do potrzeb (np. zwiększoną podaż przeciwciał, kiedy łapie mnie choroba). Moje dziecko jest karmione piersią i nie porzucę tego dla butelki, gdy plusy ciągle przeważają nad minusami.

Karmienie piersią to NIE JEST FANABERIA! To naturalny stan rzeczy, najlepszy dla dziecka, to coś, o co trzeba dbać i walczyć, gdy są problemy. Nie godzę się na ten przedziwny trend wciskania dziecku butelki bez wyraźnej potrzeby. Aż tak silne są koncerny producentów, że ogłupiają lekarzy i rodziców? Ile matek słysząc "nietolerancja laktozy", odstawi dziecko od piersi? Ile osób posłusznie podda się po pierwszej sugestii, wierząc święcie, że to będzie najlepsze dla dziecka?
Widok uśmiechu na twarzy dziecka, kiedy te jeszcze trzyma pierś w ustach, najedzone, zadowolone, utulone - ten widok jest bezcenny. Ciepło jakie tworzy się między karmiącą matką i jej dzieckiem jest nieopisane. Warto o to walczyć. Naprawdę.



To tyle moich żali. Idę przytulić się do Zosi, zaraz pewnie będzie głodna.. :)
Dobranoc!

15 komentarzy:

  1. Chyba każda karmiąca mama musi stoczyć jakąś batalię o karmienie... Niestety sporo mam przy pierwszych trudnościach się poddaje... widocznie nie są aż tak zdeterminowane ;) Chwała, że są jeszcze silne i mądre kobiety :) A lekarze.. CHAMSTWO!!! Niestety nie pocieszę Cię - później też nie jest łatwiej, ja teraz toczę batalię o zdrowe żywienie mego malucha pokarmami stałymi - omijanie "wspaniałych" produktów dla niemowląt wyprodukowanych przez sławne firmy też bywa niezbyt łatwe.... Powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zazdroszczę... ja też już zaczęłam się przygotowywać do boju z wprowadzaniem pokarmów - nie zamierzam dawać jej kaszek Nestle czy innej Bobovity, nie jestem w stanie zrozumieć zalecenia, by wprowadzanie pokarmów zaczynać własnie od tego. My się szykujemy na BLW, powinno być dobrze, zwłaszcza, że Zośka już otwiera buzię jak "siedzi" z nami przy obiedzie.. :P Omijaj kupne cuda jak najszerszym łukiem, trzymam kciuki! :) Damy radę! :))

      Usuń
    2. Co do BLW - koncepcja ciekawa, choć wg mnie nie wszystkie jej założenia są słuszne.. np. to, że do pierwszego roku życia jedzenie to tylko zabawa i poznawanie smaków... może jak ktoś ma dziewczynkę czy drobnego chłopca to tak... Mój Staś nie mając jeszcze skończonych 8 m-cy waży ponad 10 kg, a ubrania nosi w rozmiarze, który często noszą ponad 1,5-roczne dzieci :D Tak więc dla niego mleko to głównie picie, a żeby się najeść potrzebuje już pokarmów stałych i dostaje je o w miarę stałych porach.. a wszelkie opóźnienia są głośno oprotestowywane :) Posiłek główny dostaje łyżeczką po rozgnieceniu warzyw itp. widelcem, no ale często zdarza się, że inne posiłki dostaje do rączki i sobie nimi się zajmuje po swojemu, ewentualnie je zrzuca i patrzy jak sobie lecą na podłogę, bo jak już się nie chce jeść, to przecież można użyć jedzenia do zabawy.. :) A jeszcze co do walki o zdrowe żywienie, oprócz kwestii gotowych produktów dla niemowląt itp... dobijają mnie niektóre ciotki i niektórzy znajomi, którzy takiemu nawet 7-miesięcznemu bobasowi potrafią podać do rączki słodkie ciasto albo przynieść lizaka "żeby sobie polizał" MASAKRA!!! Tłumaczysz, że dziecko tego zupełnie nie potrzebuje, że to mu tylko może zaszkodzić, ale nie, odpowiedź to teksty w stylu "ale jemu posmakuje", "no nie bądź taka że dziecku słodkiego nie dasz, przecież dzieci to lubią", "niech sobie tylko poliże"... Echh szkoda gadać, trzeba być wytrwałym, tylko niepotrzebnie ktoś komuś nerwy psuje... :) No ale tak - damy radę! :)

      Usuń
    3. A to prawda, trzeba wszystko weryfikować według własnych potrzeb, chyba nie ma metod uniwersalnych :) Dobrze, że wiecie co sprawdza się u Was :) ja liczę na BLW, ale jak to wyjdzie w praktyce, czas pokaże :)

      Temat "dobrych rad" i pomysłów różnych osób wokół, którzy zawsze wiedzą jak rozpieszczać dziecko, to w ogóle jest temat-rzeka, na wielką kiedyś opowieść... ;) Bądź silna, ale i nerwów sobie psuć nie daj, bo oczu wokół głowy i tak mieć nie możesz.. ;)

      Usuń
  2. Agnieszka Dąbrowska-Lorenc21 listopada 2013 11:41

    Wszystko to prawda co piszesz Asiu, ale nie uwzględniłaś tego, że czasami dziecko, pomimo licznych usilnych starań, nie potrafi uchwycić piersi, bo jak wiadomo piersi mają różne kształty. A jeśli nie potrafi, to pozostaje ściąganie (bo stosowanie kapturków też jest kłopotliwe), ale wtedy nie ma naturalnej stymulacji wypływu i pokarmu jest mało. Do tego dochodzą okropne kolki. Gdyby to było od nietolerancji laktozy to przynajmniej wiesz, ale nie jest, więc ilość spożywanych pokarmów redukujesz do minimum. Dziecko słabo przybiera na wadze. Błędne koło trwa. Do tego dochodzi zmęczenie poporodowe i poszpitalne, bo pobyt w szpitalu się wydłuża - dziecko ma żółtaczkę. Ty ledwo żyjesz, dziecko ledwo żyje. Kiedy myślisz, że już nie masz siły, pojawiają się wyrzuty sumienia, bo przecież może mogłaś lepiej się postarać... A wcześniej nie przygotowujesz się na te wszystkie problemy, bo wydaje ci się, że jesteś stworzona do bycia matką karmiącą. I pewnego dnia poddajesz się, kupujesz mieszankę, podajesz dziecku. Dziecko zjada pełny posiłek, uspokaja się i śpi. Ty możesz w końcu się uspokoić i chwilę odpocząć. I wtedy zaczynasz dostrzegać, jakie ono jest cudne, przytulasz i oddychasz z ulgą. Zaczyna się radość, niwelująca wyrzuty sumienia. Sytuacja wyjątkowa? Z tego, co wiem, to dość częsta i wcale nie świadczy o zbyt szybkim poddaniu się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że sytuacje są różne - ważne, by matka starała się i sama oceniała sytuację, a nie by łapała się pierwszej "dobrej rady" butelkowych fachowców. A Ty byłaś w takich okolicznościach bardzo wytrwała, podziwiam (i współczuję takich męczarni)...

      Myślę, że naprawdę dużo daje dobra pomoc na samym początku, która w naszym kraju nie jest niestety standardem. Dobre poradnie laktacyjne i dobre położne potrafią zdziałać cuda.. Ja pewnie nie poradziłabym sobie, gdyby nie położna w klinice, która siedziała ze mną pół nocy, ćwicząc przystawianie i uparcie ucząc - bo Zośka ssać umiała pięknie, ale ja nie umiałam kompletnie jej przystawić, więc mała była głodna, a ja sfrustrowana i poraniona... Gdyby nie ta położna, pewnie szybko zaczęłoby się dokarmianie i skończył mój pokarm... Pomoc więc jest piekielnie ważna.

      A kiedy maleństwo słabo przybiera na wadze, i wszystkiego matka już próbuje, to innej drogi niż dokarmianie nie ma.

      I masz rację, że to nie jest sytuacja wyjątkowa - obecnie "wyjątkowe" jest utrzymanie dziecka na piersi, co mnie naprawdę przeraża! Wiesz, do jakiego lekarza nie pójdziemy, otwiera szeroko oczy, słysząc że dziecko nie jest dokarmiane. To niesamowite jak się odwróciły "standardy"...
      Ale bardzo, bardzo często, przejście na pokarm sztuczny wynika z błędów lekarza i braku pomocy kobiecie w odpowiednim momencie. I to ich powinny męczyć wyrzuty sumienia, razem z kasą ze sponsoringu, obciążającą ich kieszenie... Uważam, że lekarze powinni stawać na głowie, by pomóc matkom karmić naturalnie choć te 3 pierwsze, kluczowe miesiące, zwłaszcza że tak często jest to trudne...

      Usuń
    2. Agnieszka Dąbrowska-Lorenc21 listopada 2013 13:31

      Niestety nie potrafiłam długo wytrwać, ale rzeczywiście się staraliśmy. Było mi bardzo przykro, bo ta bliskość jest rzeczywiście wyjątkowa i długo instynkt podpowiadał mi "przystaw go", ale on już ani o tym myślał, bo stał się wytrawnym butelkowym mlekożercą :) Mlekożercą, który do tej pory nam jeszcze na szczęście nie chorował (nie licząc problemów chirurgicznych, ale to zupełnie inna historia) i mam nadzieję, że tak pozostanie.

      Co do pomocy przy karmieniu - przez pierwszy tydzień w przystawianiu Kuby do piersi pomagało mi wiele położnych i nic z tego. Piersi miałam już tak obolałe, że szkoda o tym pisać. Karmiłam przez kapturki, ale w nich się zbierało mnóstwo powietrza, a on je połykał. Co do pomocy przed karmieniem - jest mi bardzo przykro, że lekarz prowadzący ciążę nie skontrolował moich piersi i nie zalecił, aby przygotować je do karmienia, a ja, mimo szeregu przeczytanych lektur, nie pomyślałam o tym, stwierdzając, że jak urodzę, to wszystko będzie idealnie. A był to naprawdę dobry lekarz, którego darzę pełnym zaufaniem. Na szkole rodzenia bez przerwy powtarzali, że trzeba karmić piersią, bo to takie i owakie i jasne, tak jest, ale nikt nie zwrócił istotnej uwagi na problemy, które mnie dotknęły.

      Co do lekarzy - ja się bardziej bałam strofowania z powodu niekarmienia piersią, ale mnie to nie dotknęło. Padały pytania "dlaczego", ale na tym się kończyło. Pewnie ty bardziej odczułaś stosunek lekarzy do karmienia piersią przez tą nietolerancję i refluks. Wiesz ja nie mam w sobie tyle samozaparcia, żebym walczyła w sytuacji, w której się wy znaleźliście. Moje dwie siostrzenice miały nietolerancję i przejście na odpowiednią mieszankę dało dobre rezultaty i ja bym zrobiła tak samo, bo nic mnie tak nie boli, jak patrzenie na to, jak dziecko się męczy. To w moim odczuciu przeważa nad pozytywnymi aspektami karmienia piersią. No, ale rozwiązanie z Delicolem też jest dobre, choć, z tego co czytałam, nie zawsze skuteczne. Fajnie, że Wam się udało i to jest dopiero wytrwałość :)

      Ja generalnie nie należę do "zielonych rodziców", choć poradnik przeczytałam, ale szanuję taką postawę i mam zamiar z niej trochę czerpać w aspekcie wychowania dziecka. Za to zgadzam się z tym, że warto korzystać z rad dobrego fizjoterapeuty i również zaopatrzyłam się w poradniki Zawitkowskiego, choć obecnie bardziej pomocne jest chodzenie z Kubą regularnie do fizjoterapeuty, który sprawdzam jak się rozwija i podpowiada, jak stymulować go do rozwoju i się z nim bawić. W książkach Zawitkowskiego (i w niektórych filmach także) boli mnie to, że są przesiąknięte reklamą. My chodzimy do super terapeuty (generalnie - zakręcony człowiek z kosmosu, ale z ogromnym powołaniem na rzecz pracy z dziećmi), który wykazuje bardzo naturalne podejście do rozwoju maluszków - czyli "wspierajcie go i dajcie mu czas" zamiast "przychodźcie do mnie na ćwiczenia, bo trzeba z nim ćwiczyć". Chętnie przekażę kontakt, choć dodzwonienie się często jest bardzo trudne, ale jeszcze raz powtarzam, że warto :)

      Usuń
    3. O przygotowaniu do karmienia zdecydowanie za mało się mówi, to prawda. A najgorsze, że w szpitalach bardzo często zostawia się kobietę samą, by "jakoś sobie poradziła" - widziałam tego trochę, leżąc na patologii ciąży (zaglądało się do koleżanek które urodziły). Warto się dzielić takimi doświadczeniami, by ustrzec przyszłe mamy :)

      Odnośnie laktozy.. wiesz, to balansowanie na granicy było ciągle - gdyby nasz system nie działał, gdyby Zosia się gorzej czuła, gdyby jedzenie było dla niej katorgą zamiast przyjemnością, przeszłabym na sztuczny pokarm, miałam to ciągle z tyłu głowy. Ale cały czas współpracowałyśmy, motywował mnie limit 3 miesięcy, i to dawało siłę. Ważne było wypracowanie sposobu, bo same kropelki nie pomagały, podobnie jak nie pomagało samo odciąganie. Lekarz zalecał odciągać około 2 łyżek - za mało! Odciągałam całą pierwszą fazę, choć było to ciężkie. Za każdym razem jak chciałam dać szybciej jeść i odciągnęłam mniej - od razu było gorzej. Ale odciąganie porządne w połączeniu z Delicolem działało. Gorzej bywało wieczorami tylko.
      Ważne, że to okazała się być tylko niemowlęca nietolerancja laktozy. Gdyby to trwało dłużej, zapowiadałoby poważniejszy problem i też odstawiłabym pewnie od piersi. Natomiast przy nietolerancji niemowlęcej byłoby to pochopne raczej - 3 miesiące, to ten limit, kiedy i tak wiele dzieci ma kolki i problemy, a jednocześnie jest to ten okres kluczowy ze względu na wpływ przeciwciał które dziecko dostaje z mlekiem matki. Więc wytrzymanie takiego czasu wydawało się nam racjonalne, jako te "mniejsze zło".

      Świetna rada z tym fizjoterapeutą! W ogóle o tym nie pomyślałam jeszcze, muszę skorzystać i też się wybrać gdzieś. Do Waszego byłoby nam pewnie za daleko ;) Ale o namiary poproszę - dobrze mieć w zapasie kontakt do dobrych specjalistów, nawet jeśli wchodzi w grę odległość :)

      A rodzicielstwo bliskości, do którego ducha się poczuwam, jest fajne, bo intuicyjne :) Bez-podręcznikowe, bazujące po prostu na zaufaniu sobie i świadomości, że nasza bliskość jest motorem napędowym zdrowego rozwoju dziecka, by dawać mu siebie i działać adekwatnie do jego potrzeb. Ani to więc "model", ani "metoda" :) Książki przeczytałam różne, i traktuję wszystkie z dystansem, wybierając to, co intuicyjnie uważam za dobre, ale nie idąc na ślepo za czymkolwiek. W końcu kto lepiej wie co jest dobre dla dziecka, niż matka? :)

      Ściskam ciepło Ciebie i Kubusia, i trzymam kciuki by dalej się tak dobrze rozwijał :D

      Usuń
    4. Asia, w temacie karmienia piersią uratowało nas to samo - w naszym przypadku też gdyby nie położna z kliniki to nie wiem co by było... W pewnym momencie ja już płakałam, mój syn płakał, mój mąż płakał, ale w końcu spakował nas do auta (a była to śnieżna Wielkanoc), zawiózł do kliniki i błagał, żeby nam jakoś pomogły... I udało się! Odtąd Staś nie widział butelki :) A co jest najlepsze - z prywatnymi wizytami u doradców laktacyjnych też trzeba uważać! W Białym jest jedna Pani, która sama nie ma dzieci i nigdy nie karmiła, a bierze kasę za doradzanie... Mi kazała kategorycznie dokarmiać syna mieszanką, twierdząc, że mam za mało mleka! A mleka miałam już pod dostatkiem - Staś dużo jadł, robił dużo kupek i często się moczył (to powinien być najważniejszy przejaw najadania się malucha :) ). Pani wywnioskowała, że nie mam mleka, bo super laktator, który sprzedawała w swoim gabinecie nie podziałał na mnie i nic prawie nie dało się ściągnąć :) Taki specjalista powinien wiedzieć, że na różne kobiety różnie laktator działa ;) No i rzeczywiście - na szkole rodzenia powinno być więcej informacji o trudach karmienia piersią, zwłaszcza na początkach... :)

      Usuń
    5. Poradnia laktacyjna to cud i całe szczęście że istnieją takowe :) Super że przebrnęliście i nie daliście się trudom! A laktatory.. no ja się z nimi w ogóle nie polubiłam, choć musiałam używać stale, i mimo prób z dwoma elektrycznymi - wolałam odciągać ręcznym. Ot, nie wszystko działa tak samo dla każdego, stara prawda :)

      Muszę przyznać, że ta wymiana zdań jest bardzo inspirująca, dziękuję! Szykuję już posta w tym temacie właśnie... Bo naprawdę chyba dzielenie się takimi przeżyciami i informacjami jest potrzebne, skoro tyle kobiet męczy się i trudzi, i ostatecznie tak często porzuca karmienie piersią...

      Usuń
  3. Naprawdę uważasz, że karmienie piersią plus zestawem różnych leków na refluks/nietolerancję laktozy/kolki jest lepsze niż karmienie butelką? Przecież i w jednym, i w drugim przypadku dajemy dziecku chemię. Przy czym przy butelce nie mamy płaczu, wyrzeczeń, kombinowania żeby dziecko nie wypluło leków itd. Sama karmiłam piersią ale moje dziecko tolerowało mleko świetnie. Jeśli miałabym problemy, spore problemy z tolerancją pokarmu - nie chciałoby mi się katować dziecka w imię zasad. Za czasów naszych mam przechodziło się na sztuczny pokarm po trzech miesiącach albo i wcześniej - a pokarm był dużo gorszy i mniej dopracowany niż obecnie - i nie padliśmy jak muchy. Wszystko w granicach rozsądku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście że w granicach rozsądku :) Ten post właśnie miał na celu apelować o tenże rozsądek - czyli nie pakować dziecku do dzióbka butli, kiedy tylko "coś", bo to wcale nie załatwia sprawy, a każdy lekarz powinien zachęcać do utrzymania karmienia naturalnego przez pierwsze 3 kluczowe miesiące, zamiast sugerować pod pierwszym lepszym pretekstem mieszanki... To siła koncernów i forsy jak na mój gust, bo daleka jest od logiki.
      Dostarczanie dziecku enzymu pozwalającego trawić mleko - nie tylko matki ale i modyfikowane, tylko Nutramigen w zasadzie nie zawiera laktozy - jest raczej rozsądnym krokiem :) Leki na refluks to osobna bajka, przy karmieniu butlą też się refluks leczy (a w zasadzie przelecza, nie trzyma się dziecka ciągle na lekach). Tak samo jak i dzieci karmione mlekiem modyfikowanym miewają kolki. Tu nie ma reguły, a tak jak napisałam - uważam że błędem jest robienie ze sztucznych pokarmów popularnego "panaceum".
      A wszystkie profity utrzymania dziecka na piersi widzę i doceniam, więc było na pewno warto :)

      Usuń
  4. dzielna z Ciebie babka! byle więcej takich, z wiedzą, samozaparciem i kupą wiary w siebie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i byle mniej nachalnego wpychania cudownych mieszanek... amen ;)

      dziękuję :))

      Usuń
    2. nachalnego wpychania sztucznego mleka zupełnie nie rozumiem.
      poddawania się natychmiast też nie.
      ja co prawda tak poważnych problemów nie miałam (prawie w ogóle nie miałam, oprócz nadwrażliwych piersi, pleśniawki i egzemy), ale znając siebie, także stanęłabym na głowie, by się nie poddać i nie uważałabym tego za "katowanie" dziecka i siebie, a swoją osobistą wygraną na ważnym polu :) i tak tez odbieram Twoją niełatwą drogę :)

      Usuń

PS. Jeśli nie chcesz się logować, wybierz opcję "Nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię